środa, 9 września 2015

20 minut

Jakże ja podziwiam te wszystkie matki, które po położeniu progenitury spać mają jeszcze siłę i chęć zająć się... w zasadzie czymkolwiek. Niestety nie należę do tego chlubnego gatunku, gdyż jak synu zasypia godzinę (jak dzisiaj), to po wstaniu od śpiącego mam siłę jedynie na poklikanie w internety, pogłaskanie kotka (tego, który pierwszy wskoczy mi na kolana, a jest zwykle wyścig) i kwadrans później idę myć zęby i zalegam obok syna. I z jednej strony mi z tym źle, wymyślam, że mogłabym chociaż godzinę wieczorem poświęcić na COŚ, ustalam sobie plan, że 20 minut czytania (nie internetsy), 20 minut kolorowanek, 20 minut pisania, ot tak, dla higieny umysłu... A z drugiej strony zwyczajnie mi się nie chce i po całym dniu zabaw na podłodze, ganiania dziecka, żeby nie jadło dywanu czy kartonowego pudła, kilometrów z wózkiem, mam ochotę po prostu spać. I tak #samaniewiem, czy jestem leń patentowany i mam się zmuszać do czynności czy jednak być empatyczną wobec siebie i nie kłócić się z ciałem, które Chce Spać.

Czyli podsumowując stan na dzisiaj:
MEH.

A tak w ogóle to zleceń szukam. Zdalnie najlepiej, korekta, redakcja, skład, żebym mogła po nocach robić (perspektywa zarobienia pieniędzy skutecznie odpędza sen, zaręczam). Jakby ktoś coś wiedział, słyszał, to zapraszam.

środa, 26 sierpnia 2015

Polcon

Czyli słów parę o konwencie z niemowlakiem.

Wyjazd do Poznania był świetny. Po pierwsze dlatego, że bardzo lubię to miasto; po drugie, ponieważ były to pierwsze nasze wakacje od stycznia 2014 i pierwsze wspólne - we trójkę; po trzecie, ponieważ był Polcon, byli ludzie, były dewirtualizacje. Ale po kolei.

Mieliśmy jechać samochodem, pojechaliśmy pociągiem i był to strzał w dziesiątkę. Bilety kupione online, zapłacone online, wydrukowane samodzielnie - hAmeryka, panie, i nieco zaoszczędzonego stresu. Bagażowo mieliśmy duży plecak, mały plecak i wózek ze Staśkiem. Ręce wolne, co zawsze jest moim celem, jak gdzieś wyjeżdżam. Wsiedliśmy na stacji Łódź Chojny trzy kroki od domu, więc ominęła nas gorączka tłumu na Kaliskiej - następny dobry pomysł. Już na stacji zamotałam Młodego w chustę, co ułatwiło wdrapywanie się do pociągu i późniejsze zasypianie. Bo Staś w pociągu spał na początku, potem się bawił (oprócz nas jedna osoba w przedziale), potem trochę marudził, bo nudno i się tłoczniej zrobiło, więc nie mógł swobodnie raczkować po podłodze.

Dojechaliśmy zgodnie z planem, uzbrojeni w Google maps dotarliśmy do miejsca pracy naszego znajomego, który nas gościł (Leszek, dziękujemy raz jeszcze!) i powędrowaliśmy na teren konwentu, czyli Politechnikę Poznańską. Przy akredytacji pustki, szast-prast i mamy materiały konwentowe w garści. W czwartek nie zostaliśmy na żadnej prelekcji, bo chociaż bardzo chcieliśmy iść do Sirocco, to była ona o 19:00, a Stasiek zaczynał już pomarudowywać - w końcu dzień był pełen wrażeń. Więc potuptaliśmy na miejsce noclegu.



Następny dzień spędziliśmy w większości na terenie konwentu i pobliskiej Malcie, żonglując opieką nad synem. Nie jest to hiperwygodne rozwiązanie, ale sprawdziło się tym razem. Młody spędził dzień raczkując po polibudowych trawnikach i zaczepiając ludzi, rodzice byli na prelekcjach i spotkaniach autorskich. Wszyscy zadowoleni :)



W sobotę z grubsza powtórzył się system piątkowy plus miałam przemiłe spotkanie "kolorowankowe" na kocyku. Ogólnie kocyki tzw. piknikowe rządzą, jak nie macie, to sobie sprawcie. W sobotę była już grana chusta wieczorem, bo Stasiek przedawkował nowe ciotki i wujków i był już bardzo marudny pod wieczór. Dlatego również ominęliśmy galę Zajdlową, smuteczek. Miałam nadzieję, że się da. Na szczęście relacja na blabie i fb była na żywo. Oczywiście wygrali moi faworyci, a jak.



Niedzielę spędziliśmy zwiedzając miasto, bo T. był w Poznaniu pierwszy (choć zapewnia, że nie ostatni) raz. Żałuję, że nie udało mi się spotkać z poznańskimi znajomymi, bo oczywiście jak raz na ruski rok przyjeżdżam do tego miasta, to wszyscy miejscowi z niego wyjeżdżają :D Ale nadrobi się.
Wracaliśmy również pociągiem, tym razem tłoczniejszym (niedziela, trasa Świnoujście-Kraków, prawda). Ale współpasażerowie byli przemili, zabawiali Stasia i nie wykazywali zniecierpliwienia jak miał chwile słabości. Bo ogólnie jeżdżenie pociągiem podoba mu się bardziej niż samochodem.


W przyszłym roku Polcon jest we Wrocławiu, Staś będzie miał niecałe 2 latka i plan jest, by rodzice się wyrwali bez niego. Pożyjemy, zobaczymy.



czwartek, 6 sierpnia 2015

YOU KNOW NOTHING

Zdaję sobie sprawę, że większość moich wpisów na portalach społecznościowych dotyczy ostatnio Stasia i tematów okołodzieciowych. Naprawdę, zdaję sobie z tego sprawę. Choć dwa lata temu (ba, rok temu, jak jeszcze w ciąży byłam) na ludzi robiących wtedy dokładnie to, co ja teraz, patrzyłam z politowaniem i westchnieniem podenerwowania czasami, mamrocząc pod nosem inwektywy o odpieluszkowym zapaleniu mózgu, tak teraz głównie się z siebie śmieję, gdy publikuję kolejne zdjęcie syna lub jakieś coś o karmieniu piersią, chociażby. Nie będę Was prosić o wybaczenie, bo serio twierdzę, że nie ma co wybaczać. Taki mam etap w życiu, że się zachłystuję tym nowym życiem, które stworzyłam. Przejdzie mi kiedyś. Jak mnie lubicie (a lubicie, nie?) to poczekacie. A w międzyczasie możecie sobie mnie odfiltrować z aktualności na fejsbuniu, nie obrażę się, zapewniam ;)

Zmieniłam teraz nastawienie do wielu rzeczy, od wpisów świeżych rodziców począwszy, na sposobie karmienia niemowlaka skończywszy. Pewne rzeczy wcześniej uznawane za nieważne lub zbywane wzruszeniem ramion stały się teraz ważne, inne odwrotnie. Bo macierzyństwo funduje takie przemeblowanie w głowie, że zaprawdę czuję się, jakbym wcześniej była jak John Snow i nie wiedziała NIC. Bo niedzieciaci w kwestii dzieci naprawdę nie wiedzą nic. Dużo rzeczy im się wydaje (jako i mnie się wydawało i miałam rację, wydawało mi się), ale wiedza w tym aspekcie życia przychodzi tylko przez doświadczenie. Ja nadal wiem niewiele ponad nic.

A z rzeczy pozadzieciowych - jadę z rodziną (cholera, miało nie być o dzieciach!) na Polcon. I naprawdę, naprawdę już się nie mogę doczekać :)




wtorek, 23 czerwca 2015

Taki dzień

Od rana pada. Zgodnie z codzienną rutyną synu obudził się tuż po szóstej, zacieszył do kota Hirka, stęknął, został przewinięty i matka polka od karobu poszła robić placki na mleku ryżowym z amarantusem. W tym czasie Stasiek nieortodoksyjnie siedział w wózku wprowadzonym do kuchni i bawił się  drzwiami od szafki.

Zjedliśmy śniadanie (ja zjadłam, synu głównie rozrzucił) i widząc szerokie ziewnięcia u latorośli, zdecydowałam, że kładziemy się na mleko i dosypianie.

I zaczął się ryk. I gryzienie. I więcej ryku. Po pół godzinie noszenia, bujania, Maroon 5 z jutuba (don't ask), matka polka odkryła, że dziecko zachomikowało na podniebieniu placka ze śniadania. I że z takim bagażem w paszczy ciężko się przyssać do matki i pójść spać. W ogóle ciężko cokolwiek poza rykiem. Pozbyła się zatem matka polka bagażu (unikając pogryzienia sześcioma zębami) i tak oto synu westchnął, przyssał się i zasnął. A matka obok niego.

Nadal pada. Synu nadal śpi. Odmawiam wychodzenia z łóżka.

niedziela, 7 czerwca 2015

Jak nie teraz, to kiedy?

Moja Mama zachorowała.

Nie, wróć.

Moja Mama została miesiąc temu zdiagnozowana. Diagnoza brzmiała strasznie, przerażająco, załamująco. Uruchomione zostały kontakty wszelakie, od badania do operacji minęły ledwie 3 tygodnie. Już jest po, wszystko poszło najlepiej jak moglo, teraz czekamy na wizytę u onkologa i decyzję odnośnie chemioterapii. Po drodze toczy się życie.

A dwa miesiące temu zastanawiałam się, czy wypada mi założyć jakiś ciuch, czy może jednak tyłek za gruby a ja za stara. Mama popatrzyła na mnie i zapytała:

"Olcik, jak nie teraz, to kiedy?"

czwartek, 30 kwietnia 2015

Bańka, żyję w bańce

Przeczytałam tekst o facetach w kontekście chustonoszenia. Zwoje mi się przegrzały, jak usiłowałam sobie wyobrazić jakiegoś znanego mi faceta zachowującego się w sposób tam opisany.

Żyję w bańce, mój mąż uważa mnie za dorosłą osobę, która może dowolnie dysponować zasobami pieniężnymi zarówno swoimi osobistymi, jak i rodzinnymi.

Żyję w bańce, samodzielnie, z plecakiem, jeżdżę w góry tylko z koleżanką lub zupełnie sama do innych miast do znajomych. Z nocowaniem! (w 2012 usłyszałam "a to Tomek Cię tak puści samą w góry?!" i zwątpiłam). Tak, teraz jak jestem mamą też zamierzam gdzieś wyjechać sama! (niech tylko się ssak trochę odessie)

Żyję w bańce, 95% znajomych mam długo karmi piersią, nie wierzy w mity laktacyjne (jak ten o "diecie matki karmiącej") i traktuje swoje dzieci jak małych ludzi, którzy mają prawo do gorszego dnia i własnego zdania.

Żyję w bańce, nikt wchodząc do naszego domu nie dziwi się ilości książek na półach.

Żyję w bańce, lubię moją bańkę, wara od mojej bańki. A kysz.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Terrorystka

Nigdy nie sądziłam, że sposób karmienia dziecka jest sprawą aż tak polityczną.
Nigdy nie podejrzewałam, że pewnych rzeczy nie mogę mówić, nie mogę pisać, bo sam fakt, że karmię dziecko piersią wprowadza do rozmowy terror laktacyjny. Który w tym kraju przecież wszędzie panuje.

Szpital położniczy, leżę na sali sama, moje dziecko jest trzy piętra ode mnie, na neonatologii, w inkubatorze. Zagaduję przelatującą obok położną, co mogę zrobić, żeby karmić piersią synka. Położna przystaje, patrzy na mnie z niebotycznym zdumieniem i mówi:
"Ma pani laktator elektryczny? Cała doba, co trzy godziny, ściągać po 7, 5, 3 minuty, nawet jak nie leci. Co pani ściągnie proszę do dyżurki w podpisanej butelce, zawieziemy na oddział."
I tyle ją widziałam. Dobre tyle, że na neonatologii nie oszukiwali i faktycznie Staś był karmiony moim mlekiem z butelki (są oddziały w tym kraju, gdzie mleko matki jest wylewane do zlewu, a podawana mieszanka), a po wyprowadzce z inkubatora mogłam go przystawiać prawie bez ograniczeń. Byłam jedyną matką na oddziale, która to robiła (z tego, co widziałam).

W tym kraju panuje terror laktacyjny.

Przychodnia lekarzy rodzinnych. Wizytuję ją z synem na szczepienia i jak złapał infekcję. Za każdym razem jestem pytana o sposób karmienia.
Wizyta jak Staś ma 6 tygodni: "No niech pani karmi, tak, tak. Tak do szóstego miesiąca, no maks 9, potem już pani nie musi przecież!"
Wizyta, jak ma 3 miesiące: "Ale JESZCZE Pani karmi? Już można soczki, marcheweczkę..."
Wizyta, jak ma 4,5 miesiąca: "Ale daje mu Pani coś jeszcze? JESZCZE Pani karmi?"
Wizyta, jak ma 7 miesięcy: "NADAL Pani karmi? No mięsko mu proszę dać."
 
Dla niezaznajomionych z tematem: zarówno polskie, jak i światowe (WHO) zalecenia mówią o WYŁĄCZNYM (bez dopajania, bez niczego innego) karmieniu piersią (lub produktem mlekozastępczym) przez pełne 6 pierwszych miesięcy życia dziecka. Lekarze tacy dokształceni.

Według zeznań pielęgniarki na 20 dzieci poniżej roku zapisanych do przychodni, JEDNO jest karmione piersią.

W tym kraju panuje wszak terror laktacyjny.

Synek koleżanki trafił do szpitala z bezobjawowym zapaleniem płuc. Na cały oddział, gdzie leżały również noworodki, karmionych piersią dzieci była dwójka. Napisałam w Internecie, że jak o tym usłyszałam, to zrobiło mi się smutno. Zostałam zjechana jak bura suka, że nie ma prawa mi być smutno, bo mój smutek to ocenianie, a mnie nie wolno oceniać.

Bo przecież w tym kraju na każdym kroku panuje terror laktacyjny. 

Dobrze klikalny i wysoko wywindowany w Googlach portal "dzieciowy" publikuje rozmowę z ginekologiem, w której ów ginekolog stwierdza, że w Polsce panuje "kult cycka" i że produkty mlekozastępcze to samo dobro, miód i orzeszki. Pod spodem ankietka, która niezależnie od odpowiedzi wykazuje, że "jesteś gotowa na odstawienie od piersi" i usłużnie podaje reklamę produktu mlekozastępczego.

Bo w tym kraju panuje przecież terror laktacyjny.


I wiecie co? Mam dość. Chcecie we mnie widzieć terrorystkę, bo celebruję karmienie naturalne? Proszę bardzo. Mam to w nosie. O to, by mój syn dostawał najlepsze, co mu mogę dać, walczyłam długo, w bólach, w stresie i niepewności. Miałam to szczęście, że obok mnie był mój mąż, który nigdy nawet słowem nie wspomniał, że może nam się nie udać i moją Mamę, która wspierała mnie na każdym bolesnym kroku. Więc z autopsji wiem, że jak się chce karmić piersią, to się będzie karmiło. I jeśli głośne mówienie o radości z karmienia, o zaletach mleka matki, o konieczności dokształcenia społeczeństwa w temacie tak przecież naturalnym robi ze mnie terrorystkę, to proszę bardzo. Będę terrorystką. A jeśli plan wypali, to nawet certyfikowaną.

środa, 15 kwietnia 2015

Testujemy syreny

W lutym zgłosiłam się do testowania chust dla sklepu NosiMisie.pl. Nie miałam większych nadziei na złapanie się na testy, dlatego bardzo się ucieszyłam, jak dostałam maila o wdzięcznym tytule "Witamy w gronie Testerek NosiMisie!". Jakiś czas później dostałam w łapki chustę Tula Lorelei Anthias, której recenzję zamieszczam poniżej. 

Skład: 100% bawełna, ~270g/m2
Długość: 4,2 m (rozmiar 5),  realnie 4,34 m po krótszym boku
Splot: żakardowy
 
Ogólne wrażenia
Pierwsze wrażenie po pomacaniu chusty było bardzo pozytywne i nie chodzi tutaj tylko o piękne kolory, ale o miękkość chusty, przy czym nie miękkość chusty złamanej, ale miękkość w dotyku – pierwszy kwadrans spędziłam głaszcząc chustę, bo jest taka milutka! 



Motanie
Tula jest z grubszych, choć nie najgrubszych na świecie, żakardów. W porównaniu do maków Pellicano Baby jest wręcz cienka ;-) Motało się ją w miarę dobrze, jednak górna krawędź miała tendencje do wywijania się. Wykorzystałam chustę do zamotania kieszonki, kangura i plecaka prostego. Zdecydowanie prościej było mi ją opanować przy kieszonce, plecak się posypał, dla mnie była do niego za gruba i nie mogłam jej dobrze ułożyć. Chusta przyszła do mnie już złamana, więc dociągnie było średnio trudne, choć nie wiem, czy osoba początkująca by sobie dobrze poradziła.
Mam wrażenie, że zdejmuje słodki ciężar (~8 kg) lepiej niż moje pasiaki (Storchenwiege i Natibaby).




Wygląd
Jest to jedna z tych chust, które ładniej wyglądają na żywo niż na zdjęciach. Jakość wykonania i kolorystyka są bez zarzutu. Jest po prostu piękna.



Zalety:
- wygląd i jakość tkaniny;
- chusta współpracująca, ale nie samowiążąca;
- nie za gruba.
Wady:
- nie dla osób początkujących;
- cena.

Pomimo piękna chusty i sympatycznego motania, nie skradła mojego serca. Może dlatego, że to jednak nie moje kolory. Myślę, że to chusta dla kolekcjonerek/kolekcjonerów, od święta bardziej, a nie na co dzień. W wadach wpisałam cenę, ale to bardzo subiektywna opinia – za taką jakość wykonania jednak warto zapłacić nieco więcej.

niedziela, 22 lutego 2015

Chustochciejstwa

Dzisiejszy wpis to chustoświrstwo w natarciu. Ostrzegałam.

Noszenie dziecka w chuście dla niektórych wydaje się dziwne, dla mnie jest po prostu fajne. Ma swoją podbudowę ideologiczną (sięgającą rodzicielstwa bliskości między innymi), ale ja jestem słabo ideologiczna. Noszę, bo Staśkowi się podoba, bo lubię i bo wygodniej się tak po mieście poruszać niż z wielgachną gondolą. No i też dlatego, że mogę sobie w necie wyszukiwać piękne chusty (na które mnie nie stać) i wzdychać do nich z daleka.

Teraz będą obrazki - czyli do czego wzdycha Asta. ;)

1. Didymos Indio Aurora. Wzdech.


 2. Didymos Indio Jade (z jedwabiem). Wzdech.


3. Yaro La Vita Light Green. Wzdech.


4. Oscha Braid Cassia. Wzdech. Ślurp.


5. Oscha Braid Reel.Wzdech (dajdajdaj).


6. Ellevill Gaia Rainbow. Wzdech.

7. Natibaby Lutea Spring. WZDECH.


Wartość wszystkich chust przedstawionych na powyższych obrazkach to myślę coś między 2 a 3k zł. Już wiecie, dlaczego mnie nie stać? ;)

A z pozytywów: zostałam wybrana na testerkę chust w fajnym sklepie Nosimisie i przez tydzień będę mogła macać, motać się zachwycać jedną z chust Tuli. Recenzję zamierzam też zamieścić tutaj - czyli do zobaczenia w następnym odcinku chustoświrstwa (będą zdjęcia zamotanego Stasia :).



wtorek, 3 lutego 2015

Czy mąż Ci, Oleńko, pomaga?

Takie pytanie zadała mi wczoraj fryzjerka. Familiarność stąd, że strzyże mnie od 15 lat i dlatego też moja odpowiedź była grzeczna. A teraz napiszę to, co bardzo chciałam powiedzieć:

Nie, kurwa, mąż mi nie POMAGA. Mój mąż, takie dziwo, prowadzi razem ze mną dom i opiekuje się synem. Nie, bo to nie są, kurwa, czynności zarezerwowane tylko dla mnie*, w których łaskawie mi mąż raz na jakiś czas POMAGA.

Ludzie, ludzie, słowa są ważne. Naprawdę. One tworzą rzeczywistość.

*ponieważ mam macicę, oczywiście