czwartek, 30 kwietnia 2015

Bańka, żyję w bańce

Przeczytałam tekst o facetach w kontekście chustonoszenia. Zwoje mi się przegrzały, jak usiłowałam sobie wyobrazić jakiegoś znanego mi faceta zachowującego się w sposób tam opisany.

Żyję w bańce, mój mąż uważa mnie za dorosłą osobę, która może dowolnie dysponować zasobami pieniężnymi zarówno swoimi osobistymi, jak i rodzinnymi.

Żyję w bańce, samodzielnie, z plecakiem, jeżdżę w góry tylko z koleżanką lub zupełnie sama do innych miast do znajomych. Z nocowaniem! (w 2012 usłyszałam "a to Tomek Cię tak puści samą w góry?!" i zwątpiłam). Tak, teraz jak jestem mamą też zamierzam gdzieś wyjechać sama! (niech tylko się ssak trochę odessie)

Żyję w bańce, 95% znajomych mam długo karmi piersią, nie wierzy w mity laktacyjne (jak ten o "diecie matki karmiącej") i traktuje swoje dzieci jak małych ludzi, którzy mają prawo do gorszego dnia i własnego zdania.

Żyję w bańce, nikt wchodząc do naszego domu nie dziwi się ilości książek na półach.

Żyję w bańce, lubię moją bańkę, wara od mojej bańki. A kysz.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Terrorystka

Nigdy nie sądziłam, że sposób karmienia dziecka jest sprawą aż tak polityczną.
Nigdy nie podejrzewałam, że pewnych rzeczy nie mogę mówić, nie mogę pisać, bo sam fakt, że karmię dziecko piersią wprowadza do rozmowy terror laktacyjny. Który w tym kraju przecież wszędzie panuje.

Szpital położniczy, leżę na sali sama, moje dziecko jest trzy piętra ode mnie, na neonatologii, w inkubatorze. Zagaduję przelatującą obok położną, co mogę zrobić, żeby karmić piersią synka. Położna przystaje, patrzy na mnie z niebotycznym zdumieniem i mówi:
"Ma pani laktator elektryczny? Cała doba, co trzy godziny, ściągać po 7, 5, 3 minuty, nawet jak nie leci. Co pani ściągnie proszę do dyżurki w podpisanej butelce, zawieziemy na oddział."
I tyle ją widziałam. Dobre tyle, że na neonatologii nie oszukiwali i faktycznie Staś był karmiony moim mlekiem z butelki (są oddziały w tym kraju, gdzie mleko matki jest wylewane do zlewu, a podawana mieszanka), a po wyprowadzce z inkubatora mogłam go przystawiać prawie bez ograniczeń. Byłam jedyną matką na oddziale, która to robiła (z tego, co widziałam).

W tym kraju panuje terror laktacyjny.

Przychodnia lekarzy rodzinnych. Wizytuję ją z synem na szczepienia i jak złapał infekcję. Za każdym razem jestem pytana o sposób karmienia.
Wizyta jak Staś ma 6 tygodni: "No niech pani karmi, tak, tak. Tak do szóstego miesiąca, no maks 9, potem już pani nie musi przecież!"
Wizyta, jak ma 3 miesiące: "Ale JESZCZE Pani karmi? Już można soczki, marcheweczkę..."
Wizyta, jak ma 4,5 miesiąca: "Ale daje mu Pani coś jeszcze? JESZCZE Pani karmi?"
Wizyta, jak ma 7 miesięcy: "NADAL Pani karmi? No mięsko mu proszę dać."
 
Dla niezaznajomionych z tematem: zarówno polskie, jak i światowe (WHO) zalecenia mówią o WYŁĄCZNYM (bez dopajania, bez niczego innego) karmieniu piersią (lub produktem mlekozastępczym) przez pełne 6 pierwszych miesięcy życia dziecka. Lekarze tacy dokształceni.

Według zeznań pielęgniarki na 20 dzieci poniżej roku zapisanych do przychodni, JEDNO jest karmione piersią.

W tym kraju panuje wszak terror laktacyjny.

Synek koleżanki trafił do szpitala z bezobjawowym zapaleniem płuc. Na cały oddział, gdzie leżały również noworodki, karmionych piersią dzieci była dwójka. Napisałam w Internecie, że jak o tym usłyszałam, to zrobiło mi się smutno. Zostałam zjechana jak bura suka, że nie ma prawa mi być smutno, bo mój smutek to ocenianie, a mnie nie wolno oceniać.

Bo przecież w tym kraju na każdym kroku panuje terror laktacyjny. 

Dobrze klikalny i wysoko wywindowany w Googlach portal "dzieciowy" publikuje rozmowę z ginekologiem, w której ów ginekolog stwierdza, że w Polsce panuje "kult cycka" i że produkty mlekozastępcze to samo dobro, miód i orzeszki. Pod spodem ankietka, która niezależnie od odpowiedzi wykazuje, że "jesteś gotowa na odstawienie od piersi" i usłużnie podaje reklamę produktu mlekozastępczego.

Bo w tym kraju panuje przecież terror laktacyjny.


I wiecie co? Mam dość. Chcecie we mnie widzieć terrorystkę, bo celebruję karmienie naturalne? Proszę bardzo. Mam to w nosie. O to, by mój syn dostawał najlepsze, co mu mogę dać, walczyłam długo, w bólach, w stresie i niepewności. Miałam to szczęście, że obok mnie był mój mąż, który nigdy nawet słowem nie wspomniał, że może nam się nie udać i moją Mamę, która wspierała mnie na każdym bolesnym kroku. Więc z autopsji wiem, że jak się chce karmić piersią, to się będzie karmiło. I jeśli głośne mówienie o radości z karmienia, o zaletach mleka matki, o konieczności dokształcenia społeczeństwa w temacie tak przecież naturalnym robi ze mnie terrorystkę, to proszę bardzo. Będę terrorystką. A jeśli plan wypali, to nawet certyfikowaną.

środa, 15 kwietnia 2015

Testujemy syreny

W lutym zgłosiłam się do testowania chust dla sklepu NosiMisie.pl. Nie miałam większych nadziei na złapanie się na testy, dlatego bardzo się ucieszyłam, jak dostałam maila o wdzięcznym tytule "Witamy w gronie Testerek NosiMisie!". Jakiś czas później dostałam w łapki chustę Tula Lorelei Anthias, której recenzję zamieszczam poniżej. 

Skład: 100% bawełna, ~270g/m2
Długość: 4,2 m (rozmiar 5),  realnie 4,34 m po krótszym boku
Splot: żakardowy
 
Ogólne wrażenia
Pierwsze wrażenie po pomacaniu chusty było bardzo pozytywne i nie chodzi tutaj tylko o piękne kolory, ale o miękkość chusty, przy czym nie miękkość chusty złamanej, ale miękkość w dotyku – pierwszy kwadrans spędziłam głaszcząc chustę, bo jest taka milutka! 



Motanie
Tula jest z grubszych, choć nie najgrubszych na świecie, żakardów. W porównaniu do maków Pellicano Baby jest wręcz cienka ;-) Motało się ją w miarę dobrze, jednak górna krawędź miała tendencje do wywijania się. Wykorzystałam chustę do zamotania kieszonki, kangura i plecaka prostego. Zdecydowanie prościej było mi ją opanować przy kieszonce, plecak się posypał, dla mnie była do niego za gruba i nie mogłam jej dobrze ułożyć. Chusta przyszła do mnie już złamana, więc dociągnie było średnio trudne, choć nie wiem, czy osoba początkująca by sobie dobrze poradziła.
Mam wrażenie, że zdejmuje słodki ciężar (~8 kg) lepiej niż moje pasiaki (Storchenwiege i Natibaby).




Wygląd
Jest to jedna z tych chust, które ładniej wyglądają na żywo niż na zdjęciach. Jakość wykonania i kolorystyka są bez zarzutu. Jest po prostu piękna.



Zalety:
- wygląd i jakość tkaniny;
- chusta współpracująca, ale nie samowiążąca;
- nie za gruba.
Wady:
- nie dla osób początkujących;
- cena.

Pomimo piękna chusty i sympatycznego motania, nie skradła mojego serca. Może dlatego, że to jednak nie moje kolory. Myślę, że to chusta dla kolekcjonerek/kolekcjonerów, od święta bardziej, a nie na co dzień. W wadach wpisałam cenę, ale to bardzo subiektywna opinia – za taką jakość wykonania jednak warto zapłacić nieco więcej.