czwartek, 24 sierpnia 2017

Moja mleczna droga

Znalazłam szkic wpisu sprzed prawie dwóch lat. Postanowiłam go opublikować, ponieważ jestem przed kolejną drogą mleczną, kolejną niewiadomą historią i choć mam dość dużo już przepracowane, poukładane w głowie i emocjach, to jednak hormony robią swoje i znowu wracam myślami do pierwszego porodu i okresu bezpośrednio po nim. Chcę wierzyć, że jestem już mądrzejsza, że umiem zadbać o siebie i o to, by narodziny Alicji były odczarowaniem narodzin Stasia, ale zawsze jakiś punkt niepewności zostaje. Będę nad nim pracowała przez następne 10 tygodni.

A tymczasem możecie przeczytać, jaka byłam i co czułam w listopadzie 2015 roku. Pod wpisem mała klamra.

Dzień dobry, nazywam się Ola i karmię mojego syna piersią od czternastu miesięcy.

Tak, zamierzam karmić dalej. Nie, nie wiem, do kiedy. Myślę, że przed maturą się odstawi.

Tak, jest to dla mnie powód do dumy i bardzo ważna część życia.

Czy było trudno? Było bardzo trudno. Staś spędził pierwsze osiem dni swojego życia w inkubatorze/na oddziale neonatologii. Był karmiony moim mlekiem z butelki. Laktator był moim wiernym przyjacielem wtedy, co trzy godziny, system 7-5-3, dzień i noc. Był jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy zdrowych zmysłach po koszmarnie ciężkim i urazowym porodzie i przy oddzieleniu od mojego dziecka.

Widzisz, Staś był malutki, na początku poznał butelkę i potem w domu było ciężko.

Nie, nie miałam w domu kupionego "na wszelki wypadek" produktu mlekozastępczego, butelek, wyparzaczy i tego całego badziewia. W głowie miałam, że będę karmić i karmiłam. Mimo że na początku nie umiał chwycić jednej piersi (teraz ta "zła" jest jego ulubioną), mimo że z niepokojem patrzyłam na zegarek, bo przecież powinien jeść co najmniej kwadrans, a nie 6 minut, mimo że szybko przy piersi zasypiał i miał żółtaczkę długo. Kiedy bolały mnie piersi, brodawki, plecy, ręce, byłam obolała po porodzie zabiegowym. Kiedy prawie non stop płakałam i wpadałam w histerię. Karmiłam.

Kiedy zluzowałam? Po pierwszym ważeniu. Okazało się, że przez te 6 minut wyciąga wszystko, co mu było potrzebne i przybiera genialnie. Podskoczył z 10 centyla na 25 i to przy tabelach przeznaczonych dla dzieci karmionych mm!A poza pierwszą dobą życia nie miał w ustach ani kropli mieszanki.

Och, bez wsparcia bym sobie nie poradziła. Serio. Bez męża, który ze stoickim spokojem (a też przeżywał wtedy wiele ciężkich emocji) upewniał mnie, ze nasze dziecko jest najedzone, że śpi, bo noworodki dużo śpią i tyle, że nie głodzę tego centrum mojego wszechświata. Bez mojej mamy, która z olbrzymią czułością upewniała mnie, że wszystko jest dobrze i będzie dobrze.

Skąd Tomek miał wiedzę o karmieniu? Ze szkoły rodzenia. Od Magdy Słomkowskiej. Ludzie, chodźcie do dobrych szkół rodzenia, prowadzonych przez doradczynie laktacyjne czy promotorki karmienia piersią. Chodźcie, chłońcie wiedzę, bo potem ona się tak bardzo przydaje.

Naturalnie przychodzi? Instynkt? Jak jesteś po dwunastogodzinnym porodzie, po całej nocy skurczy, potem błagania o zzo, a i tak kończy się tłumem ludzi w sali, użyciem kleszczy i wywiezieniem twojego dziecka daleko, to czujesz się głównie głodna, zmęczona ponad ludzkie pojęcie, pusta, załamana i masz pęknięte serce, bo panie z twojej sali mają dzieci przy sobie. Gdy dostajesz już swoją kruszynę na ręce, chcesz przystawić, to chcesz to zrobić dobrze. Nie łudź się, że za każdym razem położna ci pomoże. Nie pomoże. Jak nie masz wcześniejszej wiedzy, jak nie wiesz, co to jest nawał, jak mają wyglądać usta dziecka na twojej piersi, jeśli nie wiesz, jak trzymać dziecko i że brzuchem do brzucha, to do tych wszystkich emocji wyżej dodaj jeszcze bezradność i przekonanie o tym, że nie umiesz wykarmić swojego dziecka. Które to przekonanie zapewne będzie podbijane przez położne co krok proponujące butelkę z mm "żeby pani odpoczęła". No cóż, brutalnie powiem, że odpoczywałaś całe swoje wcześniejsze życie. Teraz zaczyna się robota. A jazda hormonalna po porodzie to jazda bez trzymanki. Oj nie, nie przesadzam.

Byłam jedyną matką na oddziale neonatologii Madurowicza, która podejmowała próby przystawiania do piersi i karmiła naturalnie. Jedyną. Laktoterroryzm personelu medycznego na całego.

W sumie nasza droga mleczna trwała 2 lata i 9 miesięcy. Staś odstawił się w 99% bezboleśnie na przełomie maja i czerwca tego roku, jak już byłam w drugiej ciąży.

Czemu karmiłam tak długo, pytacie? A ja się zapytam: a czemu nie? On tego potrzebował, przy całej rewolucji związanej ze żłobkiem i mamą w pracy, ja tego potrzebowałam (tak, wiem, PATOLOGIA, matka nie może potrzebować karmienia piersią, bo to zboczone), żeby dać mu bliskość, którą zabierałam na 10 godzin dziennie. Nie żałuję ani jednej łzy wylanej nad karmieniem, ani jednej nocy, gdy jadał raz - od 21:00 do 5:00 rano, ani jednego karmienia publicznie, niepublicznie, przed aparatem. To był nasz czas, a patrząc z perspektywy niekarmienia od paru miesięcy powiem, że był piękny. Jasne, często męczący, często chciałam sobie "cycki urwać i zostawić", ale nigdy nie miałam poczucia męczennicy, która się poświęca. Karmiłam, bo chciałam i tu jest właśnie clou tego całego zamieszania.

Przede mną karmienie Alicji. Jestem jeszcze mądrzejsza, mam jeszcze więcej wiedzy, mam tłum ludzi, którzy mnie wspierają i wiem, gdzie szukać pomocy. I głębokie przeświadczenie, że będzie dobrze. Musi.

Zdjęcie z sesji "Karmić po łódzku, karmić po ludzku", autorstwa Izy Maciejewskiej, izamaciejewska.pl