wtorek, 21 stycznia 2014

Zima, zima, zima

W końcu zima. W końcu nie mam tego rozdwojenia jaźni, które objawiało się tym, że nie wiedziałam, co mam robić - piec chleby i dziergać na szydełku, czy w amoku kupować kwiaty na balkon. I tak na razie jest to popierdółka a nie zima, ale temperatura w końcu minusowa, jakiśtam śnieg jest, można żyć. Wiem, że jestem dość osamotniona w tej uldze, że w końcu jest zimno, ale lubię jak pora roku zachowuje się tak, jak powinna i cierpię, jak jest inaczej.

Poza tym mam genialny płaszcz, bardzo ciepły, więc przy aktualnych minus pięciu Celsjuszach pod owym mam tylko sukienkę i mi ciepło. Bo nie wiem, czy wiecie, ale w zimie nosi się sukienki. Albo traktowane z lekkim obrzydzeniem w innych porach roku spodnie zwężane. Te pierwsze, bo szansa na upapranie błotem pośniegowym sukienki do kolan jest znikoma (a załóżcie sobie spodnie z rozszerzaną nogawką, haha), a te drugie - no cóż - takie spodnie da się upchnąć do kozaków, żeby się nie upaprały. Oczywiście na tę zimę zostałam bez butów na mrozy, bo moje ukochane kozaki Salomonowe raczyły się skończyć po 5 latach, chlip, a pogoda nie dawała motywacji na szukanie nowych butów z gatunku CIEPŁE. Może teraz przejdę się do sklepu North Face i zobaczę, może coś mają. Bo Salomon już oczywiście Umy nie produkuje (chlip). Na razie chodzę w moich ukochanych zielonych Martensach, ale - szczerze - nie są to wybitnie grzejące stopę buty.

A za każdym razem, jak zawieje wiatr niosąc śnieg lub marznący deszcz, przypominam sobie Połoninę Wetlińską z października 2011 roku i już wcale nie jest mi zimno i oddalam się od stwierdzenia, że pizga złem. ;)




wtorek, 14 stycznia 2014

Ten palec to Ty

Wpis o jodze dojrzewał we mnie od dłuższego czasu. Ten rodzaj aktywności fizycznej powszechnie kojarzy się z pozycją lotosu z jednej strony (czyli nie robisz nic i śpiewasz ommmm....), z drugiej z zakładaniem nogi za głowę (czyli "zaawansowana gimnastyka artystyczna", jak to ujęła kiedyś jedna z nauczycielek - oczywiście z przekąsem). Jakie zdziwienie następuje, gdy okazuje się po pierwszej praktyce, że joga nie jest ani tym, ani tym, a jednocześnie jest obiema tymi rzeczami. Nie będę w tej notce mądrzyła się na temat samego systemu jogi (praktykuję hatha jogę wg. B.K.S Iyengara), powiem jednak, czego mnie te prawie półtora roku regularnej praktyki nauczyło i jak mnie to zmieniło. A jest tego sporo.

Pokora
O, tak. Praktyka na pewno nauczyła mnie pokory wobec własnego ciała i czasami też umysłu. Wobec tego, jak daleko mogę pójść w pozycji, jak bardzo pogłębić skłon/skręt/wygięcie/cokolwiek czy wręcz nie pogłębiać w ogóle. Ego w jodze na pewno jest na prawie straconej pozycji. Bo nie chodzi o to, że dotkniesz czołem wyprostowanych kolan, chodzi o to, jak to zrobisz. Na szczęście ilość poleceń wydawanych przez nauczyciela po pewnym czasie skutecznie wyłącza myślenie "inni poszli tak daleko, a ja jestem tak beznadziejna, no dalej, głupie ciało, dawaaaj!". W pokorze można znaleźć też radość, jeśli będzie się wystarczająco cierpliwym. W siadzie prostym (w slangu jogicznym - w dandasanie ;)) na początku praktyki siadałam na dwóch wałkach i dwóch kocach, żeby mi się krzyż nie zapadał. Teraz doszłam do jednego wałka lub koca złożonego na trzy - zależy od dnia. Ego się raduje ;)

Integracja
Ten palec to ja. Nie, to nie jest "mój palec". To jestem ja. To kolano to też ja. Nie "moje kolano", ja. Zauważyłam, a wiele czytanych przeze mnie książek/artykułów to potwierdza, że całe życie spędzamy w umyśle. Tylko tam jesteśmy my. Ciało jest narzędziem albo rzeczą służącą do modelowania w sposób, którzy narzuca głowa. Ma być takie, siakie, owakie, płaskie, wybrzuszone, chude (to głównie), wytrzymałe, litania nie ma końca. Ono. To ciało.Ta głupia noga, ten durny brzuch - dystans idzie już z poziomu języka. Niet. Joga dała mi poczucie integracji, a wraz z tym poczuciem przestałam wymagać od siebie, żebym robiła za mocno za szybko, żebym wpisała się w przymiotniki. Ja z pozycji kolana mogę pójść tyle, a tyle. Nie zrobię bardzo szerokiego rozkroku, bo ja w ścięgnie boli. I to jest okej. Nie dziś, to jutro. Poczucie integracji przeradza się w empatię do samego siebie. A ta empatia jest wyzwalająca.

Uważność
It's a bitch, prawdę mówiąc. Skupienie się na oddechu, zdystansowanie się od swoich myśli - bo hej, myśli wyłączyć nie można - jest pierońsko trudne. Bo jak to, mamy nie myśleć o tym, co było, ani planować tego, co będzie?! Mamy po prostu oddychać? Być TERAZ? Dla umysłu to nuda (heeey macarena!). Nadal tego nie umiem. Ale powoli, czasami, łapię się na tym, że jestem tu i teraz. I wtedy czuję spokój i taką cichą radość niewiadomozczego. To dziwne jest, no ale tak mam. Zobaczymy, co będzie dalej.

Siła
Tak! Będzie coś o mnie-ciele! W końcu jakiś konkret ;) Gdy patrzyłam na nauczycielki jogi, zawsze zachwycało mnie, że nie widać po nich, że... są nauczycielkami jogi. Są normalnych rozmiarów, mają tzw. brzuszek (!), a o córce Iyengara powiedzielibyśmy pewnie, że jest wręcz gruba. Bo joga rozwija mięśnie, ale nie tak bezwzględny sposób jak fitness czy siłownia, tylko bardziej subtelnie. Wierzcie mi, te wszystkie nauczycielki, co nie wyglądają, są tak silne, że czasami opada ci szczęka. Ja też się robię silniejsza. Moje ramiona są już w stanie utrzymać ciężar mojego ciała w prostych balansach na rękach. Mój brzuch sam się wciąga, jak np. siedzę przy biurku i piszę pierdoły na blogu. Moje ramiona same idą do tyłu - od mojego przyjaciela Piotrka usłyszałam kiedyś: "taka jakaś barczysta się zrobiłaś" - znaczy, nie garbię się tak, jak wcześniej. Bo wymiary to ja mam dokładnie te same, co miałam. Tylko siły w tych wymiarach jest trochę więcej. Ego jest zadowolone i mruczy ;)

To się rozpisałam, ciekawe, kto dotrwał do końca. W nagrodę macie zdjęcie kotka, gdyż nie posiadam żadnego zdjęcia, na którym byłabym "wyjogowana" ja. A kotek to zawsze kotek. ;)

Do zobaczenia ma macie.



piątek, 3 stycznia 2014

Na progu 2014

Na progu dwa tysiące czternastego myślę o dziecku.

Mój instynkt macierzyński nie kopnął mnie gwałtownie, nagle. Nie płakałam patrząc na dzieci w wózkach i kobiety w ciąży, nie wzruszały mnie małe śpiochy czy grzechotki. Mój instynkt dojrzewał powoli. Zawsze wiedziałam, że chcę mieć dzieci, ale do tej pory nie czułam tego wewnętrznego szturchańca, tego znaku, że to tak, już teraz. Teraz czuję. Jestem gotowa. Nadchodzący rok będzie miał motyw dziecka. Projektu PoTomek, codename Merida. Merida, bo mój mąż w żartach mówi, że mam się postarać, bo ma być dziewczynka, rudowłosa, z kręconymi włosami. To, że będzie mówiła to, co myśli, jest nieuniknione - to na pewno weźmie po mnie. ;)





Zastanawia mnie, jak będę reagować na zmiany wiążące się z ciążą i dzieckiem. Już teraz mam takiego mentalnego przypominacza, jak zaczynam o czymś czytać, coś planować.
"Kupimy w przyszłym sezonie biegówki i będziemy zasuwać po Arturówku!" Hrr, halt. Za dwa sezony, najwcześniej.
"Pojedziemy dokończyć GSB, szlak sam się nie przejdzie." Hm, ok. Nie w tym roku.
"Na przyszłego Sylwestra może pojedziemy do kogoś poza miastem?" Ym, no niekoniecznie. Projekt poTomek to jedno, ale 1 stycznia będzie miał okrągłe urodziny ktoś bardzo ważny.
"Jak na jesieni będą jakieś większe warsztaty jogi, to w końcu pójdę". No, zobaczymy.
I tak dalej.

Na razie mnie to nie drażni. Moja akceptacja rozciąga się, przygląda granicom, które podsuwa umysł i powoli mówi "ok". Nic się tu nie skończy, tylko się zmieni. Zmiany, na które jesteśmy gotowi, są dobre.

Bawi mnie za to, jak dokładnie musimy wyliczyć, kiedy zacząć się o Meridę starać. Nie wiem, czy są inni, którzy planując dziecko biorą pod uwagę konwenty fantastyki ;)

Boję się w zasadzie tylko jednego. Jak odnajdą się nasi przyjaciele, nasze "stado". Czy będą się dystansować, zostwiając nam przestrzeń na kolejny rozdział? Jak daleko przez to odejdą? Mam nadzieję, że niedaleko. Że nasza więź jest tak silna, by przetrwać to małe - pozytywne, ale przerażające - trzęsienie ziemi. Może też się okazać, że w ogóle nigdzie nie odejdą, że cały czas będą blisko. Ale wiecie, ja tak mam, że się martwię i trenuję różne scenariusze w głowie. A tak naprawdę okaże się dopiero w praniu, więc może przestanę się na zapas przejmować.

To co? Szczęśliwego nowego roku, drodzy Czytacze :) Mój zapowiada się wybitnie interesująco.