poniedziałek, 28 października 2013

Ciocia M.

Wieżowiec z lat 70., ostatnie, dziesiąte piętro, przy dzwonku naklejone kwiatki wycięte z gazety, bo było pęknięcie w farbie, a to przecież brzydko.

Mała kawalerka, pomalowana na biało. Malutki przedpokój, pusty, nie licząc naszykowanych kapci. Kapcie są dla mnie, dla T. Ciocia nie kupiła, bo nie znała rozmiaru. Mój trafiła idealnie. Pokój jest biały i prawie pusty. Na środku stoi stół z czterema krzesłami, na stole nakryte dla trzech osób. Małe talerze, mała miseczka z surówką, z ogórkami małosolnymi i trzecia z mizerią. Zaaferowana Ciocia M., niziutka, w czarnej spódnicy i białej bluzce z haftem na kołnierzyku, leci do kuchni i przynosi ziemniaki w salaterce i kotlety na talerzyku. Cieszy się, że nie je sama, jak na co dzień. Chociaż przyznaje, że czasami nie je wcale, bo nawet apetytu nie ma.

Zachwyt Cioci wprawia nas w zakłopotanie. Trochę jest w nim poczucia winy, bo przecież moglibyśmy przyjeżdżać częściej, to nic nas nie kosztuje.

Po pierwszym wzruszeniu Ciocia M. zaczyna opowiadać. O swoim życiu głównie, o rodzinie. A historie ma takie, że zasługują na wielką literę. To są Historie. Jak ta o Pile i o księdzu, i że od tego czasu nie może oglądać prognozy pogody, bo tam zawsze mówią o Pile, a ona ma już na to miasto alergię. Ale opowiedzieć całości nie mogę, bo Ciocia zaznaczała, żeby nie przekazywać dalej. Powiem tylko, że Historia jest opowiadana najpierw z uśmiechem, z jakim wspomina się kochanków, a potem z obrzydzeniem, z jakim wspomina się kłamców. I z melancholią, z jaką wspomina się obcych ludzi w pociągu, którzy jednak zaważyli na czyimś życiu.

Albo o panu z 4. piętra, który przychodził do Cioci w konkury, bo mu żona umarła. A jak go Ciocia odrzuciła, to się tak obraził, że nawet na "dzień dobry" nie odpowiada. A ona ma już dość prania skarpetek i usługiwania mężczyźnie. Nawet jak przyniesie bombonierkę i bukiet kwiatów. Bombonierkę dała potem sąsiadce obok, a kwiaty wcisnęła innej, z niższego piętra.

Po Historiach Ciocia zaczyna dawać nam prezenty. W tym celu wyjmuje zawartość swoich szafek kuchennych i stawia przed nami kieliszki do wina ("no bo przecież ja już nie piję") i kompotierki, prześliczne. Odmawia przyjęcia pomocy w sprzątaniu czy zmywaniu. Ona sobie spokojnie pozmywa, przynajmniej będzie miała co robić. Bo jak telewizor się popsuł pół roku temu, tak nie bardzo ma co robić. Trochę radia słucha, w nocy, patrząc z 10 piętra na śpiącą Łódź.

piątek, 25 października 2013

Dzieje się!

Mam wrażenie, że od wczoraj minął tydzień. Albo co najmniej parę dni.

Zacznijmy od tego, że miałam iść na koncert Żywiołaka do Kaliskiej. Kotek też miau, prawda. Zamiast tego prosto z pracy poszłam na rozmowę kwalifikacyjną, która odnosiła się z grubsza to tego, żeby dzieci pouczyć trochę polskiego. A potem - ponieważ mi się zupełnie nie chciało - poszłam na jogę. Strategia "im bardziej niechcemiś trzyma cię za nogę, tym bardziej idziesz" działa bez pudła. Wróciłam, zrobiłam sałatkę, usiadłam do poprawek w zleceniu i bach, zrobiła się północ. No to sobie jeszcze sprawdziłam społecznościówki i co? I Kali przysłał partię zdjęć z projektuŚlub. No to się uchachałam, poryczałam, wysłałam milią linków i nie mogłam zasnąć do 2 nad ranem. Matylda była niepocieszona, bo wierciłam się tak, że się do snu nie mogła ułożyć. Zrezygnowana poszła do budki w drapaku.

To wszystko wczoraj. A dzisiaj wydrukowałam zdjęcia, poszłam na pocztę odebrać koszulkę z Othertees (chyba oficjalnie jestem fangirl Sherlocka), odebrałam telefon, że jednak nie chcą mnie na nauczycielkę do świetlicy edukacyjnej... Tutaj ciekawa historia. Właścicielka owej świetlicy jest osobą mocno ideową, a ja poszłam na rozmowę z marszu, bez jakiegoś szczególnego nastawienia pt. "o mamo, o mamo, praca!". I chyba nie tyle doszła do wniosku, że się nie nadaję - bo nawet nie przetestowała moich umiejętności nauczycielskich - ile po prostu charakterologicznie jej nie podpasowałam. A i na wiadomość, że jednak nie chce mnie na dzień próbny zareagowałam "Dobrze, dobrze, rozumiem, niech się pani nie przejmuje", co chyba ubodło ją w miłość własną pracodawcy. Oh well. Życie.

A wieczorem byliśmy na obiedzie u Cioci M. O tym będzie jednak osobna notka, bo Ciocia zasługuje.

Oraz o 22:32 nie można walić młotkiem w ścianę, żeby przybić gwoździe, żeby można było ramki powiesić? Nie? Cholera. 

Na koniec dwa obrazki z dzisiaj.
Ktoś mi zajumał glany.
Kotek gratis.


czwartek, 24 października 2013

Zyskana godzina

Zadzwonił mój pracodawca (jestę nianię), żebym była godzinę później. Z radością zasiadłam do klawiatury, bo przecież chciałam coś fajnego napisać!

Szlag, umknęło mi.

To będzie zdjęcie, obrazek z życia niani.


wtorek, 22 października 2013

Wszystko i nic

W weekend byliśmy na wsi u moich rodziców. Tam czas płynie inaczej. Jak napisał Piotr Strzeżysz: "Czas dostosowany jest do lokalnych, zastanych warunków egzystencji, do geografii miejsca. Nie ma pojęcia jego tracenia. Czas się spędza, ale bynajmniej nie traci" (P. Strzeżysz, Campa w sakwach, Warszawa 2011, s. 194 - btw, a może bym recenzję?).

On żeby dojść do takiego wniosku, przejechał Tybet rowerem. Ja jadę 30 km poza miasto. Różni ludzie, różne potrzeby.


Na jodze w tym tygodniu asany na mięśnie brzucha. Będę martfa.

A, i wczoraj minął miesiąc od #projektślub. Fajnie, nie? ;)

poniedziałek, 21 października 2013

Spokojnie, to tylko ciąg dalszy

Siedziałam ja wczoraj nad zleceniem i pomyślałam, że popisałabym bloga. Żeby nie było: pomysł nie jest nowy, pierwszego bloga założyłam w roku 2005 i on nadal istnieje, ale od teraz istnieje jako archiwum. Blox mnie znudził, poza tym czas chyba na nowe miejsce.

O, tak wyglądał poprzedni blog.

Na tym blogu nie będę marudzić o: kotach (mam od tego inny blog), gotowaniu (jw.), wycieczkach po województwie łódzkim (jw.). Zamierzam marudzić o szeroko pojętym życiu. Pewnie dużo o jodze. Pewnie trochę o związku. O planszówkach. O książkach. O serialach. O pracy - i o tej jako niania, i tej jako składacz książek wszelakich. Pewnie trochę o ludziach obok mnie. O kwiatkach na balkonie. O pierdołach, z jakich składa się egzystencja. Zobaczymy, ile wytrwam.

Czas start.