niedziela, 25 września 2016

Czarny protest, czarne myśli


Byłam dzisiaj na Czarnym Proteście organizowanym przez Partię Razem w odpowiedzi na przyjęcie przez Sejm do dalszych prac w komisjach projektu ustawy całkowicie zakazującej aborcji i kryminalizującej aborcje, poronienia i ograniczająca możliwości badań prenatalnych (analizę zrobiła Srebrna). 

Byłam dzisiaj na proteście. Ja, która nigdy na protesty nie chodziła. Ale która od zawsze mówiła, że grzebanie w sprawach pozbawiających kobiety, pozbawiających mnie, prawa do decydowania o swoim ciele, będzie tym, co mnie na ulicę wyprowadzi. A nawet sprawi, że będę robić transparenty.

To, co mnie uderzyło na dzisiejszym proteście to ilość ludzi z dziećmi i kobiet w ciąży. Ja też byłam w grupie znajomych matek, z których kilka było w ciąży z drugim dzieckiem. Po stronie "antydemonstracji" była grupa starszych panów i pryszczatych nastolatków z zepsutym megafonem nauczonych odpowiadać hasłami bez myślenia o ich treści. Obrazek mówiący sam za siebie. 

Obrzydliwy projekt ustawy autorstwa Ordo Iuris ma na celu odebranie kobietom prawa do decydowania o sobie, fundamentalnego prawa człowieka. A my, matki, wiemy już, jak ważne, jak podstawowe jest to prawo. 

My, które byłyśmy w ciąży bezproblemowej i idącej gładko i my, które miały ciążę zagrożoną i 40 tygodni drżały o życie i zdrowie swojego dziecka i swoje.
My, które miałyśmy piękne porody i te, które wyszły z oddziału porodowego z zespołem stresu pourazowego. 
My, które mamy dzieci niepełnosprawne i my, których dzieci rozwijają się pięknie.
My, które przeżyłyśmy tragedie i te, u których zawsze było wszystko w porządku. 
My, które zachodziłyśmy w ciąże przypadkiem, my, które starałyśmy się o dziecko długo, my, które musiałyśmy się leczyć i korzystać z rozwoju nauki, żeby zajść w ciążę.
My, samotne matki i my, mające partnerów.

My wszystkie wiemy, że zmuszenie kobiety do bycia w ciąży i urodzenia dziecka jest pogwałceniem najgłębszego, najbardziej fundamentalnego prawa do decydowania o swoim ciele. Nikt nie może nas zmusić do rodzenia dziecka. Nikt nie ma do tego prawa. Moje ciało, moja płodność, moja macica są MOJE. Nie są własnością publiczną. Nie są w ogóle - nie powinny być - przedmiotem debaty. 

My, kobiety, jesteśmy pełnoprawnymi, myślącymi członkiniami społeczeństwa i mamy prawo decydować o sobie i o swojej płodności. Ale najbardziej przerażające jest, ile kobiet o tym nie wie. Uczone od małego, że o ich życiu decyduje ktoś inny (rodzice, nauczyciel, lekarz, ksiądz), że ktoś inny mówi im, jakie powinny być i co powinny robić, żeby być "normalne", teraz chcą takie traktowanie przenieść do prawa. Bo nie wiedzą, że można inaczej. To jest wielka tragedia, na którą my, wykształceni, oczytani ludzie z pierwszego świata, możemy tylko patrzeć bezradnie. Bo po stronie twórców projektu też są kobiety, też są matki. Ale tak zostały wyprane z empatii do innych kobiet, że będą przyklaskiwać uwłaczającym kobietom pomysłom.

Koleżanka dzisiaj powiedziała: "Jestem tutaj, ale to i tak nic nie da". Najprawdopodobniej faktycznie nic nie da, bo dzisiejsza władza w tym kraju nie słucha myślących inaczej. Ale jednak bycie na ulicy, słuchanie hasłeł, czasami ich krzyczenie, ma jedną podstawową wartość: zdejmuje nieco poczucie bezradności. Daje jakiś płomyk nadziei, że może to wszystko sen zły, że może pryśnie. To jest mój kraj i chcę w nim żyć bez lęku. A na razie mam w sobie tylko lęk. Nie wyobrażam sobie, jak bardzo boją się matki córek. 

Dlatego będę chodzić na marsze, protesty, krzyczeć, robić transparenty i ubierać się na czarno. Bo już raz zostałam całkowicie pozbawiona kontroli nad moim ciałem i wyprana z godności. To było podczas porodu. A teraz podejmuję świadomą decyzję: nigdy więcej.