środa, 20 września 2017

Za czym nie będę tęsknić po ciąży?

Ciąża z Alicją (tfu, tfu!) jest póki co w 99% fizjologiczna (odejmuję 1% za przyjmowanie preparatu żelaza). Jest zupełnie inna niż ze Stasiem - spokojniejsza, dość długo "przy okazji" normalnego życia, bez tego skupienia na każdym ukłuciu, ciągnięciu czy chwilowym napięciu brzucha. Prowadzona spokojnie, bez straszenia, bez wielu zakazów "na wszelki wypadek" (wspominałam, że polska służba zdrowia cierpi na nawszelkowypadkizm? Serio sądzę, że to powinna być jednostka chorobowa).

Jest jednak parę spraw, za którymi nie będę tęsknić, jak już się Ala urodzi. Za czym?

Za tempem ślimaka
Tak, chodzenie dostojnie ma swoje usprawiedliwienie, ale ponieważ zwyczajowo mam tempo około 5 km/h, to teraz jest mi po prostu fizycznie i psychicznie niewygodnie chodzić taaak powoooooli.

Za spaniem na lewym boku (rzadziej na prawym)
Nie mogę spać na wznak, bo od tego szumi mi w głowie. Więc zostaje preferowany przez Alę lewy bok (jest ułożona plecami po lewej stronie, kopie mnie głównie z prawy bok) i czasami prawy. Skutki: odgniecione żebra, biodro, drętwiejący kark i obolałe ucho (sic). Tęsknię za możliwością zmiany pozycji bez przebudzania się w nocy.

Za zgagą
Ugh, non stop. Wchodzę do apteki raz na miesiąc i proszę o Rennie. Pani pyta: ile tabletek? Patrzę spode łba i odpowiadam: DUŻO.

Za nadwrażliwością zapachową
Kulminacja była w pierwszym trymestrze, ale nadal zdarza się, że jak coś intensywniej zapachnie, to robi mi się gorzej. I to nie mówię o typowych obrzydliwych zapachach, ale np. za intensywnym zapachem płynu do prania czy płukania na kimś, kogo mijam.

Za lękiem
Pierwszy akapit powiedział Wam, że jest nieźle. No i fizycznie jest nieźle, ale psychicznie jest gorzej. Wracają wspomnienia, a wraz z nimi wraca lęk. Bywa, że mocno świruję, patrzę w kalendarz i liczę, ile zostało do tego magicznego 38 tygodnia (3 tygodnie i 5 dni, jakby kto pytał). Pomimo zadbania o siebie, pomimo umówionej położnej, douli, czytania książek, prób medytacji, nadal co jakiś czas przychodzi panika, że będzie tak samo. To idzie z gadziego mózgu, nie z prawej półkuli - nie bardzo mogę na to coś poradzić. Wywalam moje ataczki paniczki w smsach do douli, pisaniu do zaufanej grupy na FB, skupiam się na robieniu list to-do i odhaczaniu ich w nadziei, że da mi to trochę spokoju ducha.

A czasami piszę głupotki na blogu.

poniedziałek, 18 września 2017

Wyprawka dla noworodka - moja wersja



To już 34 tc. Świadomość, że Staś urodził się w 36 tc sprawia, że do problemu tzw. wyprawki podeszliśmy tym razem nieco wcześniej (przy S. była zamówiona dzień przed porodem i - niespodzianka! - nie zdążyła dotrzeć na czas). Wcześniej, ale jednocześnie z większą wiedzą, co będzie nam potrzebne, co nie, co warto kupić nowe, a co spokojnie da radę używane. A co w ogóle nie jest potrzebne. Ponieważ przeczytałam ostatnio wpis pewnej poczytnej blogerki tzw. parentingowej o wyprawce (z tego, co się zorientowałam, ma ona już dwójkę dzieci), przy którym dość intensywnie robiłam facepalmy, to dzisiaj postanowiłam się podzielić moją wersją. Bo czemu nie. Może jakaś znajoma skorzysta.

Ten wpis jest subiektywny, mówiący o przypadku mojej rodziny. Nie sprawdzi się w przypadku każdej, ale hej - inspirację można wziąć i parę rzeczy przemyśleć.

Co kupiliśmy?

Dla Ali

Komplet wyprawki ubrankowej - używany, kupiony od koleżanki z lokalnej facebookowej grupy sprzedażowej. Oczywiście jest tego za dużo ;) Warto kupować tylko po parę sztuk z najmniejszych rozmiarów, bo noworodki rosną zaskakująco szybko i jestem przekonana, że części kupionych rzeczy Ala nie zdąży założyć. Po 7-8 sztuk bodziaków, półśpiochów/spodenek i pajaców by w zupełności wystarczyło. Do tego jakieś bluzy rozpinane, jesienny kombinezon i już. T-shirty, bluzki przez głowę, śpiochy - nic z tego nie zdawało egzaminu przy Stasiu i teraz też pewnie będzie leżało. Do tego warto zwracać uwagę na to, jak zapinane są ubranka. Noworodek i niemowlę głównie leży na plecach lub na brzuchu. Bluzeczki zapinane na błyszczący (WTF) guziczek na karku są dla mnie synonimem niewygody. A bodziaki najwygodniejsze są zapinane w sposób tzw. kopertowy. Ale cóż - kupiłam pakę, to mam przekrój wszystkiego ;)  Za to kosztowało mnie to 120 zł. Szczerze to po zdjęciach wydawało się, że jest tego nieco mniej ;)

Wózek 2w1 - używany. Znowu od koleżanki. Gondolę ogólnie warto kupować używaną, gdyż nie wiadomo, jaki typ dziecka nam się trafi - Staś wygenerował w pewnym momencie dziki hejt na gondolkę i był noszony wszędzie w chuście. Dlatego teraz z premedytacją kupujemy używkę (przy S. na szczęście też była używka i to za darmo) i z to z założeniem, że ona będzie głównie dla dziadków i cioć i wujków, którzy by mieli ochotę pospacerować z młodzieżą. Do tego wózek można przerobić na spacerówkę, a ponieważ to kolubryna na pompowanych kołach, to będzie na wieś. Do miasta - jak przy Stasiu - pewnie kupimy lekką spacerówkę, która się łatwo składa. I dopiero ten wózek będzie nowy.

Leżaczek Tiny Love 3w1 - używany. Zależało mi na tym konkretnym modelu, bo rozkłada się na płasko i robi się z niego kołyska. Jak wiadomo (wiadomo? ;)) noworodka i małego niemowlaka nie kładziemy w pozycji półleżącej, którą oferuje większość leżaczków na rynku (jedyny wyjątek to zalecenie fizjoterapeuty). Ponieważ nie będziemy mieli łóżeczka dla Ali, to zależało mi na miejscu, gdzie mogłabym ją odkładać w dzień, a które nie byłoby naszym łóżkiem w sypialni.

Chusty - tkane, długie. Niespodzianka! Używane. Grupy sprzedażowe na fb to jednak moc. Tym razem Tomek chce nosić, więc jedna jest dla niego. Dla mnie już leci kangurkowy Didymos, w pożyczce będę miała Oschę i mam kółkowe Indio. Na początek wystarczy, chustoświrstwo rozwinie się z czasem ;) Tak, zakładam, że to będzie główny środek transportu Alicji, tak jak to było przy Stasiu. Tym razem jednak zamierzam dużo wcześniej (w pierwszym miesiącu) zacząć nosić na plecach.

Rożek - czyli taka miękka kołderka, z której można zrobić z dziecka burrito. Jednak to będzie późnojesienne dziecko, okrywadełka się przydadzą, a Tomek lobbuje za rożkiem. Jeszcze dodatkowo będzie kocyk. Bawełniany. Bez minky i innych polarów, które są jednak sztuczne. Te rzeczy będą nowe.

Środki higieniczne - paczka pieluch jednorazowych do szpitala (w planach jest wielopieluchowanie, mamy zapas po Stasiu wszystkiego - zobaczymy, na ile wystarczy nam pary ;)); chusteczki nawilżane Water Wipes - też do szpitala. W domu do mycia dupencji będzie używana - jak przy Stasiu - ciepła przegotowana woda i waciki bawełniane. Krem do pielęgnacji, ten sam, który już się sprawdził - czyli Linomag Bobo A+E. Do tego na sytuacje kryzysowe Alantas Plus maść. Nie jestem fanką Sudokremu, uważam, że za bardzo wysusza i kupimy w razie wyższej konieczności. Frida do nosa, sól fizjologiczna, gaziki jałowe, cążki do paznokci. To wszystko.

Wanienka i przewijak - jedno dostaniemy, drugie wróci do nas nasze. Jedno i drugie się przydaje, choć też dość krótko, patrząc z perspektywy. Jak Ci zaczyna dziecko zwiewać z przewijaka, to uczysz się zmieniać pieluchę w każdych warunkach, nawet jak dziecko stoi lub raczkuje.

Nie wspomniałam jeszcze o termometrze bezdotykowym (warto trochę przyinwestować, bo te cholerstwa potrafią pokazywać temperatury w cały świat).

I to chyba, tadaaam, tyle dla Ali bezpośrednio.

Teraz: co dla mnie

Sukienka do porodu - ponieważ to moja (najpewniej) ostatnia szansa, by odczarować pierwszy poród, traumę po nim i depresję poporodowa, to mam się czuć dobrze i pewnie. I guzik mnie obchodzi, ile to będzie kosztowało.

Rzeczy na połóg - czyli podkłady na łóżko, podkłady połogowe, jednorazowe majtki, cały ten ęnturaż kobiety w połogu, który bywa lekki i prosty, ale zazwyczaj jednak nie. Do tego Tantum Rosa, Citatidrina krem.

Akcesoria do karmienia piersią - jak wspaniale pisała kiedyś Hafija, do karmienia naturalnego potrzebujesz w zasadzie siebie i dziecka. Jednak są rzeczy, które się przydają – niezbędnym minimum wydają mi się wkładki laktacyjne (na razie jednorazowe, ale jak będę potrzebowała na dłużej, to pójdę w wielorazowe) oraz lanolina. Mam laktator jeszcze z czasów Stasia, ale nie sądzę, by był mi potrzebny – jeśli to Twoje pierwsze dziecko, to nie kupuj laktatora. Jeśli będzie konieczność, to można wypożyczyć w kilku 24-godzinnych wypożyczalniach w Łodzi. Mój laktator jest aktualnie w pożyczce, wróci do mnie, jeśli zajdzie potrzeba (urządzenie można pożyczać, ale trzeba sobie dokupić części osobiste – te, które mają kontakt z mlekiem i piersią). Staniki do karmienia kupię po ustabilizowaniu się laktacji (czyli po około 2-3 miesiącach, minimum 6 tygodniach - do tego czasu miękkie staniki-koszulki, nazywane sportowymi, będą ok).

Z rzeczy niematerialnych, ale koniecznych:

Umówiona położna – bo tym razem nie mogę, fizycznie i psychicznie NIE MOGĘ zdać się na łut szczęścia. Mam również plany B i C. Nic przypadkowi.

Doula – do domu na pierwsze skurcze, być może do szpitala na później. Moja dobra znajoma, ultraciepła osoba, pełna wiedzy i empatii. Zasługuję na to, by mieć ją przy sobie.

Książki – „Urodzić razem i naturalnie” Ireny Chołuj, „Kryzys narodzin” Sheili Kitzinger, odświeżenie „Po prostu piersią”.

Dla młodej mamy, moim zdaniem ultrakonieczne - szkoła rodzenia. W ostateczności weekendowa, ale taką zajmującą parę weekendów bardzo bardzo warto. Najlepiej wybrać taką szkołę, która nie jest związana z żadnym szpitalem (z opowieści wynika, że szkoły przyszpitlane uczą głównie, jak być grzecznym w danym szpitalu).

No dobra, to teraz:

Czego nie kupujemy?

Łóżeczka – nie mamy miejsca, poza tym mam lepsze miejsca na składowanie prania oraz na legowiska kotów. Poprzednio mieliśmy po kimś i to rozwiązanie polecam. Może się okazać, że dziecko i tak śpi na mamie, a łóżeczko stoi puste. Szkoda kasy.

Kosmetyków dla dzieci – żelu, szamponu, balsamów (sic), emolientów. Noworodka kąpie się w wodzie, raz na kilka-kilkanaście dni. W szpitalu dajemy możliwość, żeby wchłonęła się maź płodowa, która jest najlepszym emolientem i będzie chronić skórę naszego dziecka jeszcze dłuuugo. Większość kosmetyków dla dzieci i niemowląt ma detergenty porównywalne z tymi w kosmetykach dla dorosłych. Wysuszają delikatną skórę i potem trzeba kupić (ojej) balsamik czy inny kremik. Oliwki to w ogóle syf, nie są do niczego potrzebne (ok, te o dobrym składzie nadadzą się do olejowania włosów mamy ;)). Emolienty stosuje się, kiedy lekarz (dermatolog, nie pediatra czy położna!) stwierdzi konieczność, nie od początku i nie na wszelki wypadek. Polecam bloga i analizy Sroki o kosmetykach dla dzieci. My jesteśmy wierni przy Stasiu marce Babydream – od początku, gdy zaczęliśmy używać aptekarskich ilości żelu do mycia, do teraz, gdy czasami trzylatek wymaga szorowania. Problemów ze skórą brak. Tu też będzie to samo, więc nie musimy specjalnie kupować ;)

Rękawiczek tzw. niedrapek – noworodek ma prawo poznawać świat rączkami. Nawet jak się podrapie. Dotyk to główny zmysł takiego małego człowieka, nie ograniczajmy go.

Butelek, mieszanki mlekozastępczej – bo będę karmić piersią. To jedna z lepszych rad ze szkoły rodzenia – jeśli chcesz karmić piersią, to karm piersią. Nie potrzebujesz niczego „na wszelki wypadek”. Jest XXI wiek, jeśli będzie konieczność, to istnieją sklepy otwarte 24 godziny. Ale jeśli nie będziesz miała takiego back-upu w domu, to z niego nie skorzystasz. Jak będziesz miała, to w końcu się złamiesz. Są momenty w pierwszych trzech miesiącach życia dziecka, że będzie trudno z tym karmieniem. Nie u wszystkich oczywiście, ale jednak. Warto się na to przygotować czytając dobre źródła i wiedząc, gdzie szukać wsparcia, a nie mając na półce puszkę z proszkiem „ratunkowym”. Wsparcie w pierwszych miesiącach daję też ja.

Smoczka – bo zaburza laktację. Jest zastępnikiem piersi, nie odwrotnie („dziecko zrobiło sobie z ciebie smoczek” – kto tego nie słyszał?! – a to jest DOBRE, to FIZJOLOGIA – klik!).

Leków – typu probiotyki czy osławiony Espumisan. Noworodkowi leki podaje się ze wskazania lekarza, poza tym preparaty z esputiconem nie mają udowodnionego działania przeciwkolkowego. O kolce tutaj – klik, klik. O tym, że nie ma związku między kolką z dietą mamy - tutaj.

Herbatek dla niemowląt – bo wszystkie organizacje zdrowa mówią o WYŁĄCZNYM karmieniu piersią przez pierwsze 6 miesięcy życia dziecka. Czyli bez przepajania, bez herbatek, bez wody, rumianku, koperku (który szkodzi!) czy innych „magicznych” herbatek.

Herbatki na laktację – bo one nie działają.

Torby do wózka – ponieważ pewnie wózek będzie w użytku jednak rzadko, to idę w plecak. Dziecko z przodu, plecak z tyłu, trzylatek za rączkę – widzicie to, nie? ;)

Wytrwaliście do końca? Wow ;)

Coś jeszcze Wam przychodzi do głowy? Być może zapomniałam o czymś, co mamy po Stasiu, albo o czymś, co jest jedynie tak wielkim chwytem marketingowym, że nawet nie zwróciłam na to uwagi.