czwartek, 30 października 2014

Staś

Jestem mamą od ponad dziesięciu tygodni. Mój synek nie jest już taki malutki, taki delikatny, tak wrażliwy na świat. Ma swoje małe przyzwyczajenia, swój rytm, swoje zdanie (które najczęściej sprowadza się do komunikatu "jeść!"). Uczę się tego małego człowieka w każdej sekundzie, uczę się też na nowo siebie.

Poród był długi i bardzo ciężki, a dni tuż po nim, kiedy leżeliśmy ze Stasiem rozdzieleni trzema piętrami, były jednymi z najgorszych w moim życiu. Może to zabrzmi śmiesznie, ale przy mniej więcej zdrowych zmysłach trzymały mnie sesje z laktatorem co trzy godziny przez całą dobę. Bo tyle mogłam zrobić. Warto było, bo teraz karmię i z laktacją problemów nie mam.

Teraz trochę wracam do rzeczywistości, chodzę na spotkania łódzkich zachustowanych mam (jeśli jeszcze nie wiecie, to chusta do noszenia dzieci to piękno i dobro), a nawet byłam na jodze. Czułam się dziwnie niepełna, bo byłam sama, bez syna, ale poszłam i nie żałuję. Może powoli uda mi się odzyskać tę wyjogowaną część mnie.