wtorek, 23 czerwca 2015

Taki dzień

Od rana pada. Zgodnie z codzienną rutyną synu obudził się tuż po szóstej, zacieszył do kota Hirka, stęknął, został przewinięty i matka polka od karobu poszła robić placki na mleku ryżowym z amarantusem. W tym czasie Stasiek nieortodoksyjnie siedział w wózku wprowadzonym do kuchni i bawił się  drzwiami od szafki.

Zjedliśmy śniadanie (ja zjadłam, synu głównie rozrzucił) i widząc szerokie ziewnięcia u latorośli, zdecydowałam, że kładziemy się na mleko i dosypianie.

I zaczął się ryk. I gryzienie. I więcej ryku. Po pół godzinie noszenia, bujania, Maroon 5 z jutuba (don't ask), matka polka odkryła, że dziecko zachomikowało na podniebieniu placka ze śniadania. I że z takim bagażem w paszczy ciężko się przyssać do matki i pójść spać. W ogóle ciężko cokolwiek poza rykiem. Pozbyła się zatem matka polka bagażu (unikając pogryzienia sześcioma zębami) i tak oto synu westchnął, przyssał się i zasnął. A matka obok niego.

Nadal pada. Synu nadal śpi. Odmawiam wychodzenia z łóżka.

niedziela, 7 czerwca 2015

Jak nie teraz, to kiedy?

Moja Mama zachorowała.

Nie, wróć.

Moja Mama została miesiąc temu zdiagnozowana. Diagnoza brzmiała strasznie, przerażająco, załamująco. Uruchomione zostały kontakty wszelakie, od badania do operacji minęły ledwie 3 tygodnie. Już jest po, wszystko poszło najlepiej jak moglo, teraz czekamy na wizytę u onkologa i decyzję odnośnie chemioterapii. Po drodze toczy się życie.

A dwa miesiące temu zastanawiałam się, czy wypada mi założyć jakiś ciuch, czy może jednak tyłek za gruby a ja za stara. Mama popatrzyła na mnie i zapytała:

"Olcik, jak nie teraz, to kiedy?"