sobota, 24 maja 2014

Ślub cywilny to nie prawdziwy ślub

Będzie o tym, co mnie wkurwia. Dla odmiany.

Przeczytałam ja dzisiaj na blogu koleżanki, którą lubię i którą szanuję, że mój ślub był jedynie cywilną umową, bo przecież paru minut przed urzędnikiem nie można nazwać "ślubem", bo jak to tak. I najpierw zrobiło mi się niemożebnie przykro. A potem się wkurwiłam. Aż się Staś zaczął mi w brzuchu kotłować.

Dlaczego, zapytacie. Przecież dziewczyna prawdę pisze. Jedyny ważny i "prawdziwy" ślub to taki przed księdzem, w kościele, trwający co najmniej pół godziny. Inaczej się nie liczy.

A chuj prawda.

Ślub jest tym, czym chcecie, żeby był. Jeśli idziecie do urzędu z nastawieniem, że to tylko formalność, papierek, i phi, nic tam w tym akcie nie ma, to będzie to tylko tym.

Jeśli pójdziecie do kościoła, bo chce tego rodzina i bo będzie to ładnie na zdjęciach wyglądało, to będzie to również tylko tym: odbębnieniem obowiązku i zaspokojeniem próżności. Szczególnie, jeśli z kościołem katolickim macie tyle wspólnego, że pojawiacie się na pogrzebach i ślubach rodzinnych, ostatnio na mszy byliście przed bierzmowaniem, mieszkacie od lat z partnerem/partnerką "na kocią łapę", a pojęcie grzechu jest dla was elastyczne. Wtedy do tego wszystkiego będziecie hipokrytami. Próżnymi hipokrytami.

To ja już wolę pójść do urzędu, w głowie mieć nastawienie na rytuał przejścia, przeżyć to głęboko i pięknie, a nie być hipokrytą. Bo czego, jak czego, ale hipokryzji nie znoszę. I mnie ona wkurwia.

Mój sztuczny ślub, z którego jestem dumna.

piątek, 2 maja 2014

Update

W przeddzień 20 tygodnia ciąży wyglądam jakbym zjadła większy obiad, najwyżej. Ciąża wklęsła normalnie. Minęła mi na szczęście olbrzymia senność z pierwszego trymestru, ale za to wpadły inne, mniej lub bardziej upierdliwe przypadłości. Serio, tego, kto nazwał ciążę stanem błogosławionym należałoby pociągnąć za koniem. Albo powiesić za mosznę, gdyż zakładam, że był to mężczyzna, najpewniej noszący czarną kieckę.

Jestem na zwolnieniu, miesiąc wcześniej niż planowałam. Mam leżeć i przemieszczać się w sposób dostojny, więc jest szansa, że niedługo zacznie być po mnie widać, że spodziewam się dziecka. Może tak jakoś w 30 tygodniu. Najbardziej mnie boli ban na jogę, zejść z trzech praktyk w tygodniu do zera absolutnego jest trudno. Noale jak mus to mus. Nadrobię w przyszłym roku.

Jestem typem szukającym wiedzy głównie w książkach. Kupiłam trzy książki dzieciowe, dwie o rodzicielstwie bliskości, jedną Tracy Hogg oraz "W Paryżu dzieci nie grymaszą". Jak odzyskam jedną z pożyczenia, to aż machnę recenzję zbiorczą, bo dawno się tak nie ubawiłam przy czytaniu. Oczywiście zdrażniłam się parę razy również, bo nie znoszę jak mną manipulują w sposób jawny i bezczelny. Niestety przodowali w tym państwo Minge oraz pani Stein od rodzicielstwa bliskości. Ci pierwsi robili to w sposób bezczelny, ta druga w sposób bardziej zawoalowany, ale nadal czytelny, przynajmniej dla mnie. Napiszę szerzej jakoś w tygodniu (z cytatami, żeby było weselej), bo w sumie co mam robić na tym L4. Plan jest, żeby się jeszcze Illustratora naumieć, oczywiście z książki, taka jestem analogowa. ;)

Poza tym siedzę na działce i się byczę. Chwilo trwaj.


PS W poniedziałek będzie wiadomo, czy poTomek czy poTomkini, więc proszę nie pytać ;)h