piątek, 25 października 2013

Dzieje się!

Mam wrażenie, że od wczoraj minął tydzień. Albo co najmniej parę dni.

Zacznijmy od tego, że miałam iść na koncert Żywiołaka do Kaliskiej. Kotek też miau, prawda. Zamiast tego prosto z pracy poszłam na rozmowę kwalifikacyjną, która odnosiła się z grubsza to tego, żeby dzieci pouczyć trochę polskiego. A potem - ponieważ mi się zupełnie nie chciało - poszłam na jogę. Strategia "im bardziej niechcemiś trzyma cię za nogę, tym bardziej idziesz" działa bez pudła. Wróciłam, zrobiłam sałatkę, usiadłam do poprawek w zleceniu i bach, zrobiła się północ. No to sobie jeszcze sprawdziłam społecznościówki i co? I Kali przysłał partię zdjęć z projektuŚlub. No to się uchachałam, poryczałam, wysłałam milią linków i nie mogłam zasnąć do 2 nad ranem. Matylda była niepocieszona, bo wierciłam się tak, że się do snu nie mogła ułożyć. Zrezygnowana poszła do budki w drapaku.

To wszystko wczoraj. A dzisiaj wydrukowałam zdjęcia, poszłam na pocztę odebrać koszulkę z Othertees (chyba oficjalnie jestem fangirl Sherlocka), odebrałam telefon, że jednak nie chcą mnie na nauczycielkę do świetlicy edukacyjnej... Tutaj ciekawa historia. Właścicielka owej świetlicy jest osobą mocno ideową, a ja poszłam na rozmowę z marszu, bez jakiegoś szczególnego nastawienia pt. "o mamo, o mamo, praca!". I chyba nie tyle doszła do wniosku, że się nie nadaję - bo nawet nie przetestowała moich umiejętności nauczycielskich - ile po prostu charakterologicznie jej nie podpasowałam. A i na wiadomość, że jednak nie chce mnie na dzień próbny zareagowałam "Dobrze, dobrze, rozumiem, niech się pani nie przejmuje", co chyba ubodło ją w miłość własną pracodawcy. Oh well. Życie.

A wieczorem byliśmy na obiedzie u Cioci M. O tym będzie jednak osobna notka, bo Ciocia zasługuje.

Oraz o 22:32 nie można walić młotkiem w ścianę, żeby przybić gwoździe, żeby można było ramki powiesić? Nie? Cholera. 

Na koniec dwa obrazki z dzisiaj.
Ktoś mi zajumał glany.
Kotek gratis.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz