Zacznijmy od tego, że miałam iść na koncert Żywiołaka do Kaliskiej. Kotek też miau, prawda. Zamiast tego prosto z pracy poszłam na rozmowę kwalifikacyjną, która odnosiła się z grubsza to tego, żeby dzieci pouczyć trochę polskiego. A potem - ponieważ mi się zupełnie nie chciało - poszłam na jogę. Strategia "im bardziej niechcemiś trzyma cię za nogę, tym bardziej idziesz" działa bez pudła. Wróciłam, zrobiłam sałatkę, usiadłam do poprawek w zleceniu i bach, zrobiła się północ. No to sobie jeszcze sprawdziłam społecznościówki i co? I Kali przysłał partię zdjęć z projektuŚlub. No to się uchachałam, poryczałam, wysłałam milią linków i nie mogłam zasnąć do 2 nad ranem. Matylda była niepocieszona, bo wierciłam się tak, że się do snu nie mogła ułożyć. Zrezygnowana poszła do budki w drapaku.
To wszystko wczoraj. A dzisiaj wydrukowałam zdjęcia, poszłam na pocztę odebrać koszulkę z Othertees (chyba oficjalnie jestem fangirl Sherlocka), odebrałam telefon, że jednak nie chcą mnie na nauczycielkę do świetlicy edukacyjnej... Tutaj ciekawa historia. Właścicielka owej świetlicy jest osobą mocno ideową, a ja poszłam na rozmowę z marszu, bez jakiegoś szczególnego nastawienia pt. "o mamo, o mamo, praca!". I chyba nie tyle doszła do wniosku, że się nie nadaję - bo nawet nie przetestowała moich umiejętności nauczycielskich - ile po prostu charakterologicznie jej nie podpasowałam. A i na wiadomość, że jednak nie chce mnie na dzień próbny zareagowałam "Dobrze, dobrze, rozumiem, niech się pani nie przejmuje", co chyba ubodło ją w miłość własną pracodawcy. Oh well. Życie.
A wieczorem byliśmy na obiedzie u Cioci M. O tym będzie jednak osobna notka, bo Ciocia zasługuje.
Oraz o 22:32 nie można walić młotkiem w ścianę, żeby przybić gwoździe, żeby można było ramki powiesić? Nie? Cholera.
Na koniec dwa obrazki z dzisiaj.
Ktoś mi zajumał glany. |
Kotek gratis. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz