środa, 30 lipca 2014

Temat, który musi się pojawić

Szczególnie na blogu przyszłej matki. Tak, będzie o karmieniu piersią przemyśleń kilka. Im bliżej do daty porodu (OMGs, to już tylko dwa miesiące!!), tym częściej się po prostu o tego sprawach myśli. Przeleję więc owe myśli w Sieć teraz, żeby może potem nie musieć odpowiadać na trylion głupich pytań. Będę mogła po prostu odsyłać do wpisu, taka jestem sprytna. ;)

Tak naprawdę inicjatorem tej notki był wpis na Facebooku u znajomego, któremu parę dni temu urodziła się córeczka (Repku, gratulujemy raz jeszcze!). Wpis był techniczny, pytanie dotyczyło podgrzewania mleka modyfikowanego. Po daniu odpowiedzi zgodnej z moją wiedzą i doświadczeniem (no jednak było się te prawie dwa lata nianią, c'nie), przeczytałam potem z ciekawości resztę odpowiedzi. I tylko czekałam, aż ktoś zacznie temat karmienia piersią i dlaczego mleko modyfikowane. Bo że ktoś się o to zapyta, to było pewne jak podatki. I że zaczną się o to dyskusje, pewne było takoż. Bo karmienie/niekarmienie piersią to temat rzeka, temat polityczny i temat, na który każdy ma zdanie. Nawet jeśli sam dzieci nie ma.

No to teraz, co myślę ja. Bo, niespodzianka, też mam jakieś zdanie.

Ogólnie jestem przeciwna tak zwanemu terrorowi laktacyjnemu, czyli poglądowi, że każda, absolutnie każda matka musi karmić piersią, bo (tu litania argumentów prozdrowotnych), bo (tu litania argumentów związanych z bliskością), bo (tu litania argumentów pt. ja tak robię, więc jest to najlepsze, bo najmojsze). No przykro mi, nie przekonuje mnie to. Szanuję każdą decyzję, jaką podejmuje matka/rodzice, bo wychodzę z - może głupiego - założenia, że te 99% matek chce dla dziecka tego, co najlepsze w jej sytuacji i w jej prywatnym i osobistym przypadku rodzinnym. Poza tym nikt mi nie powie, że dziecko karmione mlekiem modyfikowanym jest głodzone i strasznie zaniedbane, no bo proszęęęę, to bezedura jakaś. Nadchodzi jednak jedno, wielkie, soczyste ALE.

ALE.

Szanuję każdą decyzję podejmowaną przez matkę, o ile jest ona podejmowana przy posiadaniu pełnej, możliwie nieskażonej ideologią, wiedzy odnośnie różnic w karmieniu piersią a karmieniem mlekiem modyfikowanym. Bo przypadków, gdy kobieta fizjologicznie nie może karmić/nie ma pokarmu jest naprawdę bardzo mało (co nie znaczy, że się nie zdarza, po prostu jest bardzo mało, nie powiem dokładnie ile, bo nie chce mi się szukać źródeł). Między bajki można włożyć teksty pt. "ma Pani zły pokarm!", "dziecko się nie najada, ma Pani za cienkie/chude mleko!", "płacze, bo na pewno nie dojada!" (niespodzianka, niemowlę może płakać z wielu różnych powodów, bo to - duh - jego jedyna możliwość na komunikowanie się ze światem), "straciła Pani pokarm!" (mówione w drugiej, trzeciej dobie po porodzie), "po cesarce nie da się karmić piersią!", itepe, itede. Drażni mnie, że położne w szpitalach celują w takich tekstach i doprowadzają biedną, wymęczoną świeżą matkę do spazmów z poczucia winy. Bo to po prostu jest gówno prawda i dobrze mieć tego świadomość. Jeśli kobieta była w dobrej szkole rodzenia, przeczytała jakąś mądrą książkę z zakresu kp, ma telefon do najbliższej poradni/konsultantki laktacyjnej, wszystko po porodzie działa jak trzeba (siara, te sprawy), ale podejmuje mimo wszystko decyzję o niekarmieniu piersią (tak! nawet z powodu wygody!), to ja nie mam nic do tego. Jej dziecko będzie szczęśliwe, bo ona będzie szczęśliwa i nie będzie w stresie, bo robi coś, czego nie chce. Tylko tyle i aż tyle. Żyj i pozwól żyć innym.

A ponieważ już niedługo ja będę przez szeroko pojęte środowisko maglowana w sprawach żywienia Stasia, oświadczam, co następuje: zamierzam karmić piersią. Nie dlatego, że rodzicielstwo bliskości, blabla (serio, niektóre tezy z książki pani Stein mnie wykręcają, niektóre są ok). Nie dlatego, że uważam, że mleko modyfikowane to samo ZUO, MROK I SZATAN. Dlatego, że chcę i uważam to za naturalne. Jednocześnie przyjmuję do wiadomości, że może się nie udać i serio, jakoś nie sądzę, bym bardzo płakała z tego powodu (trochę mogę). Przy czym oświadczam publicznie, że jeśli ktokolwiek skomentuje moją dietę podczas karmienia Młodego (np. zaglądając mi w talerz i pytając, czy jestem pewna, że to mogę jeść - w wersji light), spróbuje mnie wpędzać w poczucie winy, bo Młody na kolkę i to na pewno przez coś, co zjadłam/nie zjadłam, spróbuje mnie przekonać, że powinnam dopajać glukozą lub innym świństwem (przykro mi, ale nie) lub dokarmiać czymś poza mlekiem do skończenia przez Młodego tego szóstego miesiąca (przykro mi, ale nie) - jeśli ktoś spróbuje zrobić tego typu komentarz, reakcją będzie gwałtowne odcięcie się od pytającego. Gdyż szczerze, jestem już dość duża, by podejmować własne decyzje i dość dojrzała, by wiedzieć, że nie wszystkich da się zadowolić, więc czasami lepiej się odciąć dla własnego zdrowia psychicznego. A że jednocześnie jednostka zostanie odcięta od mojego syna - O JAK MI PRZYKRO.

No. To tyle w temacie.

PS Zdjęcie stąd: http://img.howcast.com/thumbnails/500832/following_a_good_breastfeeding_diet_xxxlarge.jpg

5 komentarzy:

  1. Tak trzymać i nie puszczać! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypadki, kiedy laktacja była stymulowana odciągaczem przez tydzień i dłużej, znam bezpośrednio. W końcu zaskoczyło, ale na tych kropelkach, co się pojawiały na początku, żadne dziecko by nie wyżyło. To dość klasyczny problem po cesarkach, czasem na początku trzeba dokarmiać, a potem jakoś idzie. Dlatego drażni mnie terror laktacyjny, bo jak osoby bardzo mi bliskie latały z butelką, bo mleka nie było, a potem trochę może było, ale tyle, żeby odfajkować karmienie piersią, ale nie tyle, żeby się małe najadło, to naprawdę współczułam. Po terrorze naturalnego rodzenia, gdzie kobieta po cesarce jest wbijana w poczucie winy z podtekstem, że to na pewno na życzenie, a w ogóle to nie będzie kochać dziecka, jest terror karmienia. A potem terror rozwoju, bo każde młode ma "coś", w tym wypadku noworodek był drobny i chociaż rośnie dobrze, a rozwija się w ogóle ekstra szybko, wyrasta z niej drobne niemowlę i będzie pewnie drobnym kilkulatkiem.
    A ja tylko obserwuję, jak się denerwuje osoba mi bliska i tylko bym tylko chodziła z takim młotkiem do wbijania mostowych pali i waliła po głowie ludzi, którzy ją w te wszystkie nerwy wkręcali.
    Naprawdę, program minimum, ma się urodzić, najeść, przeżyć i być szczęśliwe. Oczekiwania wobec matek są teraz koszmarne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te "kropelki", które pojawiały się na początku, są normalne i spokojnie dziecko by na tym wyżyło (pojemność żołądka dziecka na początku to ile? 10? 15 ml? Szczególnie drobnego, jak sama piszesz. Poza tym przez 12h po porodzie dziecko w ogóle nie musi jeść - niestety jest to wiedza tajemna dla niektórych). Tak samo, jak na "wodzie", która pojawia się chwilę później, a która jest normalnym etapem rozwoju mleka ludzkiego (siara, to te "kropelki", może ich być bardzo mało -> mleko początkowe, przezroczyste -> mleko dojrzałe). Współczuję bliskiej Tobie kobiecie, że została wpędzona w poczucie, że produkuje "za mało", "za słabego" pokarmu. Jakby na tym etapie spotkała na swojej drodze mądrą położną lub konsultantkę laktacyjną, być może oszczędziłaby sobie wiele stresu (który hamuje laktację, tak w ogóle). Dlatego moje soczyste ALE we wpisie zakładało edukację, edukację, edukację. Bo jednak im więcej się wie, tym jest się spokojniejszym.
      Terror rozwoju to zupełnie inna para kaloszy. Niektóre kobiety wpadają wręcz w wyścig rozwojowy, "a moje już siada", "a moje już cośtam", jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, KIEDY usiądzie czy zacznie jeść nie tylko mleko. Ważne, żeby usiadło i zaczęło. Mam wrażenie jednocześnie, że ten akurat "terror" jest spowodowany - paradoksalnie - tym, że o rozwoju niemowlęcia kobiety już się dokształcają i mają w głowie te koszmarne tabelki z "normami" statystycznymi (kłamstwo, większe kłamstwo, statystyka, jak wiadomo). Ja w ogóle nie lubię tabelek, więc nawet nie zamierzam tego czytać. ;) A ponieważ w życiu nie przejmowałam się zbytnio oczekiwaniami wobec mnie, teraz też nie zamierzam. Ale to trzeba w sobie wyrobić ten luz pt. "nie zadowolę wszystkich i to jest ok".

      Usuń
    2. No nie do końca z tymi kropelkami. Ważna jest sama jakość pokarmu, bo na samej wodzie z piersi dziecko nie utyje. Albo dziecko ma większy apetyt, niż cycki danej kobiety dają radę i jest koszmarny ryk przy każdym karmieniu. KAŻDYM. Przed, w trakcie i po. Powodem mogą być wklęsłe brodawki (dziecko się nie najada, bo nie ma za co chwycić i dobrze zassać), powodem może być brak siary, powodem może być morfina podana w trakcie cesarki (myślę, że w moim przypadku była jednym z czynników decydujących o złym pokarmie, który niestety zamiast coraz lepszy robił się coraz gorszy i dziecko karmione bez przerwy cały dzień traciło na wadze, a w końcu wylądowało odwodnione w szpitalu na kroplówce). Drażnią mnie teksty, że "na pewno pokarm jest dobry" rzucane w internet bez obejrzenia piersi i zbadania pokarmu. Dziś kobiety mają często problemy natury hormonalnej, problemy z zajściem w ciążę, ciąże na podtrzymaniu, to wszystko ma bezpośredni wpływ na pokarm, który jest zmienny w czasie, zmienny w jakości, może chwilami zanikać jak i może go być za dużo (tu się laktator przydaje ponoć bardzo).

      A z tabelkami to jest tak, że łatwo się nimi nie przejmować, kiedy nasze dziecko śmiga na początku lub w środku normy. Schiza pojawia się, gdy trzymiesięczne dziecko nie podnosi główki, albo dziewięciomiesięczne nie raczkuje, półtoraroczne nie chodzi, a dwuletnie nie mówi. Nagle okazuje się, że jednak tabelki są ważne. U mnie na forum sierpniówek chyba nie ma żadnej mamy bez schizy, tylko każda przechodziła swoją w swoim czasie i z innego powodu. Jedne miały dzieci kolkowe i nieśpiące, inne późno chodziły, albo tak jak moja do 9 miesiąca radośnie machały rączkami i nóżkami i nic więcej, teraz zaczynają się schizy autystyczne (czwórka dzieci nie bardzo mówi, gdy inne gadają pełnymi zdaniami) i tak dalej i tym podobne. Martwienie się jest bardzo znanym matczynym uczuciem i chyba nie warto go w sobie tłumić, gdy już następuje. Byleby otoczenie reagowało właściwie, a nie dodatkowym hejtem. W każdym razie nie warto trzymać się ścisłego, z góry założonego scenariusza, bo dziecko to jednak ciągła improwizacja. Bywają dzieci hejterzące chusty, bywają dzieci nie chcące ssać piersi, bywają takie, które wolą zasypiać same niż przytulone do rodziców. To mikry procent, ale warto przynajmniej przyjąć do wiadomości fakt, że istnieją, a wtedy łatwiej zrozumieć ich rodziców :)

      Usuń