Przeczytałam ja dzisiaj na blogu koleżanki, którą lubię i którą szanuję, że mój ślub był jedynie cywilną umową, bo przecież paru minut przed urzędnikiem nie można nazwać "ślubem", bo jak to tak. I najpierw zrobiło mi się niemożebnie przykro. A potem się wkurwiłam. Aż się Staś zaczął mi w brzuchu kotłować.
Dlaczego, zapytacie. Przecież dziewczyna prawdę pisze. Jedyny ważny i "prawdziwy" ślub to taki przed księdzem, w kościele, trwający co najmniej pół godziny. Inaczej się nie liczy.
A chuj prawda.
Ślub jest tym, czym chcecie, żeby był. Jeśli idziecie do urzędu z nastawieniem, że to tylko formalność, papierek, i phi, nic tam w tym akcie nie ma, to będzie to tylko tym.
Jeśli pójdziecie do kościoła, bo chce tego rodzina i bo będzie to ładnie na zdjęciach wyglądało, to będzie to również tylko tym: odbębnieniem obowiązku i zaspokojeniem próżności. Szczególnie, jeśli z kościołem katolickim macie tyle wspólnego, że pojawiacie się na pogrzebach i ślubach rodzinnych, ostatnio na mszy byliście przed bierzmowaniem, mieszkacie od lat z partnerem/partnerką "na kocią łapę", a pojęcie grzechu jest dla was elastyczne. Wtedy do tego wszystkiego będziecie hipokrytami. Próżnymi hipokrytami.
To ja już wolę pójść do urzędu, w głowie mieć nastawienie na rytuał przejścia, przeżyć to głęboko i pięknie, a nie być hipokrytą. Bo czego, jak czego, ale hipokryzji nie znoszę. I mnie ona wkurwia.
![]() |
Mój sztuczny ślub, z którego jestem dumna. |
nasz ślub był prawdziwy. i jest jesteśmy małżeństwem. niedługo 20 lat minie. ślub był w USC. a dlaczego? bo agnostycy biorący ślub w kościele to jakiś Monty Pyton. córka nie jest ochrzczona, bo jak się wywiążę z "po katolicku wychować ją".
OdpowiedzUsuńnie lubię hipokryzji. nie wierzę/ wierzę inaczej. i nie lubię być obrażana, a za obrazę uważam stwierdzenie "sztuczny ślub"
No cóż. (Ciekawe, jak długo przetrwa moja uwaga o tym, że *prawdziwy* ślub może być tylko w jedynie słusznej tradycji religijnej, nie w jakimś fiu-bździu bez porządnej tradycji ustnej.)
OdpowiedzUsuńCywilizacja czlowieka ma, powiedzmy, od pierwszego zapisanego jezyka jakies 6000 lat, w tym czasie istnialo i istnieje mnostwo kultur i spoleczenstw, w ktorych sposob celebrowania slubow bywal rozny - od umow miedzy rodzicami pary, przez ceremonie religijne po ceromonie cywilne miedzy samymi zainteresowanymi: miliardy ludzi zdazyly sie pobrac, przezyc swoje razem i umrzec. Potrzeba niebywalej arogancji, zeby wyobrazac sobie, ze z tych miliardow tylko mniejszosc, ktorej zaslubiny odbyly sie w akceptowalny dla mowiacej sposob, miala naprawde znaczenie, Zenujace.
OdpowiedzUsuńNie powinno mieć znaczenia, gdzie odbywa - się ślub, by móc go nazwać prawdziwym - można to przeżyć głęboko i pięknie choćby na łące, jeśli takie jest marzenie młodej pary. Czy ślub w kościele jest bardziej ślubny, prawdziwy? Pewnie dla osób wierzących tak. Dla mnie żaden bóg nie nie ma znaczenia, nie potrzebuję przysięgać przed istotą, w której istnienie nie wierzę. Będę przysięgać mojemu narzeczonemu i to będzie dla mnie prawdziwe ślubowanie - bo to jemu, temu najważniejszemu będę przysięgać. Wasz ślub był piękny, magiczny i najprawdziwszy pod słońcem - głównie dlatego, że w całości taki, jakiego pragnęliście :)
OdpowiedzUsuńZwlaszcza ze jeszcze w sredniowieczu slub mozna bylo zawrzec w gospodzie i bez ksiedza (mowimy o Europie)
OdpowiedzUsuńO no proszę. Ja właśnie przerabiam to z moją rodziną - planujemy z mężczyzną moim ślub w przyszłym roku, też cywilny (z tych samych pobudek), bez wesela jako-takiego (bo jesteśmy starzy, nudni i mamy po prostu inną wizję tego dnia, niż męczenie się na imprezie, "bo rodzina", etc.). Argument rodziców, że to tylko umowa, wałkowaliśmy w zeszłym tygodniu i na nic zdały się tłumaczenia, że ślub jest tym, czym chcemy, żeby był. Natomiast dowiedziałam się, że odrzucam wszelkie wartości wpajane przez rodzinę. I może faktycznie jest w tym trochę racji, bo nie chcę ślubu kościelnego, który implikuje dalsze życie w duchu wiary katolickiej, wychowywanie dzieci pod linijkę kościoła, bo tego obiecać nikomu nie mogę. Nie mogę obiecać nikomu, że będę się przez całe życie stosować do zasad, które budzą mój wewnętrzny sprzeciw, okłamując tym samym siebie i wszystkich dookoła, BO TAK WYPADA I TAK CHCE RODZINA.
OdpowiedzUsuńChciałabym tylko zauważyć, że wielowiekowa tradycja polska zakłada huczne weselicho po ślubie, a Pani z tamtego bloga miała tylko obiad w restauracji, więc chyba to nie był taki "prawdziwy ślub" ;]
OdpowiedzUsuńZaraz, czy ktoś mógłby mi wyjaśnić jedną rzecz, bo przez wyjaśnieniach przez zaciemnienie nie liczyłabym specjalnie na "panią z tamtego bloga", a może ktoś ma jakąś teorię. Bo co ona brała ten cywilny, skoro to nie ślub, ona "nie lubi urzędów", a i tak brała kościelny (który może być konkordatowy)?
OdpowiedzUsuńBo konkordatowy jest be, gdyż nie miesza się spraw duchowych i obrzydliwe urzędowych (#prześladowanieobywateli)
OdpowiedzUsuńMałżeństwo w naszych uwarunkowaniach społecznych z definicji jest mieszaniem spraw duchowych i urzędowych (bo pociąga za sobą pewne skutki społeczno-prawne), więc jest to problem, pardon, z doopy mamuta wzięty, vel wymyślanie problemów od czapy po to, żeby uchodzić za osobę o jakże oryginalnych problemach (nieomal jak w socjalizmie, bohatersko rozwiązującym problemy nieznane w innych ustrojach).
OdpowiedzUsuńA ja nie rozumiem, przecież ślub polega na tym, że dwoje ludzi składa sobie nawzajem przysięgę. Raz świadkiem i tym, który potwierdza przysięgę jest ksiądz, a raz urzędnik USC. Co to za różnica? Przecież tu przysięga jest najważniejsza.
OdpowiedzUsuńTeż biorę ślub cywilny za miesiąc. I z podziwem oglądałam Twoją sukienkę gdzieś na FB - świetna!
Super blog i super post:-)
OdpowiedzUsuń